Link do zewnętrznego obrazka
Na przedniej szybie BMW delikatne krople kwietniowego deszczu zbierały się w cienkie rzeczki przecinające się co jakiś czas tworząc na szkle zmiennokształtną pajęczynę. Uruchomiłem silnik i włączyłem wycieraczki, by mieć dobry widok na świat zewnętrzny. Ten niespodziewany deszcz nie odstraszył zebranych tu ludzi najgorszej maści, wciąż stali w cieniu budynków czekając na właściwą osobę mającą dość dużo kasy, by pozwolić sobie na coś więcej niż towar sprzedawany nieletnim gimnazjalistom.
- Jakaś ty dobroduszna - wymruczałem po nosem w odpowiedzi na słowa Izzy. Nie wiedziałem, czy miałem to traktować jak coś pokroju groźby, czy może niewinny żart mający podnieść ją samą na duchu, a roztrząsanie tej kwestii zdecydowanie nie było teraz sprawą najwyższej wagi. Za wszystkie dzisiejsze wybryki i tak się jej oberwie, jak tylko przekroczymy próg tej rudery.
- Jak by ci to powiedź... - podrapałem się w tył głowy i przeczesałem włosy - Najbliżej temu miejscu jest do klubu, choć równie dobrze mogłabyś to nazwać salonem gier. Tak na to chyba mówicie.
Zamilkłem na chwilę starając się dobrać słowa tak, by nie dukać i nie wtrącać co chwila przerywników w postaci samogłoski "y". Naprawdę trudno było wytłumaczyć co to dokładnie za lokal, mimo że swego czasu spędzałem tu większość czasu nad stołem bilardowym zgarniając całą obstawioną kasę.
- Jest to jedno z miejsc, o których wie prawie każdy, ale jeśli miałabyś być bezpieczna to właśnie tutaj. Oczywiście o ile nie byłabyś młodą, przestraszoną i zagubioną w wielkim mieście dziewczyną, a kimś, z kim tamci tam się liczą. Lokal dla elity największych śmieci i gnid. Tak, tak to można określić. Jeśli nie jesteś kimś szanowanym nie przeżyjesz tam dłużej niż paru sekund. I zdecydowanie nie radzę ci pyskować, gdy będziemy z pewną osobą rozmawiać, a raczej ty będziesz załatwiała sobie towar. Ten facet ma wszystko, a ulice są upstrzone jego ludźmi. Nie chciałbym zjeść potem w jakiejś restauracji europejki w sosie własnym.
Z ustami ułożonymi w paskudny uśmiech skończyłem swój monolog i ledwo powstrzymywałem się, by nie spojrzeć na twarz Izzy. Powinna być przerażona, rozciągnięta w grymasie ze zwężonymi źrenicami i kroplami potu na czole. Powinna się bać jak nigdy wcześniej.
Gdy trzy sylwetki zamajaczyły na schodach prowadzących do piwnicy jednego z barów wyłączyłem silnik, a z samochodowego schowka wyjąłem austriacki pistolet samopowtarzalny Glock 18. Lekka broń z magazynkiem na 19 naboi będąca następcą Waltera P-38 dotychczas mnie nie zawiodła i miałem szczerą nadzieję, że i tym razem nie zawiedzie. Rzuciłem krótkie Idziemy i wychodząc z samochodu zarzuciłem sobie torbę na ramię. W ułamek sekundy znalazłem się po drugiej stronie czekając, aż Izzy wygramoli się z siedzenia pasażera i będę mógł wejść do lokalu prowadząc ją blisko siebie. Kilka par ciekawskich oczu obserwowało nas z zainteresowaniem i kalkulowało ile zyskają na rabunku. Nie miałem ochoty dawać się napadać i czym prędzej wszedłem na schody kończące się piwnicznymi drzwiami. Złapałem Izzy mocno na dłoń i otworzywszy drzwi pewnie przekroczyłem próg.
Pomieszczenie spowite było gryzącym dymem z cygar i papierosów. Światło pochodzące ze smętnie zwisające z sufitu żarówki ledwo przebijało się zza dymnej zasłony, tworząc gdzieniegdzie jaśniejsze smugi i rozświetlając co cichsze i spokojniejsze stoliki. Na środku pomieszczenia stały stoły do bilarda, a wzdłuż ścian ustawiono niewielkie stoliki. Fioletowa poświata otaczała wbudowany w róg bar wokół którego tłoczyła się większość z mężczyzn. Dalsza część sali odgrodzona była czymś w rodzaju parawanu z wymalowanymi fantazyjnymi wzorami i nie sposób było dojrzeć, co się za nią dzieje.
Odbezpieczyłem broń i ciągnąc za sobą dziewczynę wszedłem między stoliki trącając przez przypadek jednego z mężczyzn niosącego kufel z zawartością o niezbadanym składzie. Ten rzucając przekleństwami obrócił się w moją stronę i zamarł z wyraźną chęcią wyprucia mi flaków wymalowaną na twarzy, zmieniającą się szybko w przerażenie i zdziwienie. Z ust wydobył mu się bełkot i jedynym słowem jakie można było odróżnić było powtarzane niczym mantrę "Gomen". Momentalnie na sali zrobiło się cicho, jedynie z jakiegoś weselszego stolika upitych mężczyzn dało się słyszeć radosny rechot, lecz i ten został po chwili uciszony.
- Kazuto, wieki minęły. Aż tak bardzo się stoczyłeś, że teraz tu siedzisz? - powiedziałem chłodno po japońsku z psychicznym uśmiechem na twarzy - Zakładam, że Hiro jest tam gdzie zwykle, czy może gnida zmieniła miejsce żeru?
Doczekawszy się odpowiedzi w formie nerwowego pokręcenia głową skierowałem się w stronę parawanu. Salę powoli znów zaczynał wypełniać gwar, a co nowsi wypytywali między sobą o stalowoniebieskowłosego Japończyka. Uśmiechnąłem się pod nosem wdychając zapach starego drewna i dymu. Spędziłem tu zbyt wiele czasu, by przyzwyczaić się do tej mieszaniny. Wspomnienia wracały z każdym kolejnym wdechem, a im więcej tego duszącego zapachu wypełniło mi głowę, tym większą nienawiść odczuwałem. Spiąłem się w sobie, wyprostowałem dumnie i obdarzyłem przeklęty parawan nienawistnym spojrzeniem. Poprawiłem chwyt na rękojeści pistoletu. Powinni mi broń zabrać jak tylko tu wszedłem, to była kiedyś pierwsza i jedyna zasada tego miejsca. Mogłeś mieć broń poukrywaną w każdym możliwym miejscu, ale w momencie przekroczenia progu musiałeś mieć puste ręce. Wpierw twierdziłem, że to trochę bez sensu, jednak po pewnym zajściu wynikającym z niedopilnowania przekonałem się o słuszności tej reguły. Musieli ją znieść, przez te kilka lat.
Zdecydowanym ruchem odsunąłem parawan i stanąłem przed grupą mężczyzn w garniturach pochylonych nad stołem do pokera. Grali o dużą stawkę, pieniądze piętrzące się na stole spokojnie wystarczyłyby mi na pokrycie podstawowych kosztów na cały rok. Nie musiałem nic robić, by zwrócić na siebie uwagę, dobrze zbudowany mężczyzna z parodniową szczeciną uniósł na mnie swoje ciemne oczy typowego Japończyka, z których przez chwilę można było wyczytać zdziwienie. Wyglądał jak większość tu przesiadujących - skóra nosiła ślady niewyspania, a długie i głębokie blizny wyzierały spod białej koszuli.
- Yoshii, ty tutaj? Mówiłem ci, każdy kiedyś tu wróci. Za tym się tęskni. - mężczyzna wyprostował się nad stołem, a jego przeciwnicy zrobili to samo. Oczy błysnęły mu groźnie, a na ustach pojawił się lekki, kpiący uśmiech.
- Nie wróciłem, mam sprawę do ciebie. - mówiłem wolno i dobitnie, akcentując każde słowo.
- Czy to się przypadkiem nie równa powrotowi? - Hiro zebrał karty i na stos pieniędzy dorzucił jeszcze jeden żeton - Zagrasz?
- Nie mam zamiaru grać z oszustem. Załatwiam swoje i wychodzę.
- Oszustem? - udał zdziwionego i urażonego -Yo, od ciebie się takich słów nie spodziewałem. Kiedyś byś sobie nie pozwolił na taki ton i postawę. Aż tak cię chwile fałszywej wolności zmieniły? Tego posłusznego chłopca, którego wytresowałem? Nie powinienem, ale pomogę ci jak staremu przyjacielowi.
Przyjacielowi? Parsknąłem kpiąco.
- Nie przypominam sobie naszej przyjaźni, chyba że chęć odstrzelenia sobie nawzajem głowy uważasz za przyjaźń. I to nie mi bezpośrednio pomożesz. Ona ma do ciebie sprawę - ostatnie zdanie wypowiedziałem po angielsku wskazując na Izzy - Wyjaśnisz mojemu staremu znajomemu, czego konkretnie chcesz? W sprawy narkotyków nie lubię się mieszać
[/i]
Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (12-01-2015 o 20h51)