Strona główna

Forum - Missfashion.pl, gra o modzie dla dziewczyn!

Dyskusja zamknięta

Strony : 1 ... 4 5 6

#126 29-12-2015 o 15h33

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Podobno uporczywe wpatrywanie się w kogoś nie jest oznaką dobrego wychowania. Cóż... W takim razie nie grzeszyłem kulturą osobistą przez ten cały czas, gdy Paul dumał nad talerzem. Z braku innego zajęcia śledziłem każdy jego ruch. Nie było to tak przyjemne jak wsłuchiwanie się w oddech śpiącego przyjaciela, ale w chwili obecnej nic więcej nie wywoływało delikatnego uśmiechu na mojej twarzy.
Ruch po drugiej stronie stołu przywrócił mnie częściowo do rzeczywistości. Krytycznym wzrokiem spojrzałem na porcję przed sobą.
- Planowałem zjeść, gdy już pójdziesz - mruknąłem, odstawiając szklankę z wodą i poszedłem po widelec. - To miało być dla ciebie, ja zawsze mogę później jeszcze coś sobie zrobić.
Niechętnie nałożyłem jajecznicę na widelec i zmusiłem się do połknięcia zawartości. Lubiłem jajka pod niemal każdą nazwą, ale z rana, nie będąc głodnym, nie smakowały tak dobrze

Ostatnio zmieniony przez Misa-chan1906 (29-12-2015 o 15h34)

Offline

#127 16-01-2016 o 22h24

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc niezbyt zadowoloną minę przyjaciela. Może głupio się przyznać, ale moim zdaniem zawsze wglądał uroczo gdy się marszczył. W zasadzie zawsze wyglądał uroczo. A może tu nie o wygląd zewnętrzny, chodziło?
Zamyśliłem się chwilę, patrząc na kawałek jajka nabity na mój widelec. - Skąd właściwie w mojej lodówce wzięły się jajka? Na ogół wystrzegam się ich jak ognia... Planowałem coś piec? - przeniosłem nieobecne spojrzenie na Ethana. Przypadkiem padło na zegarek za jego głową, który jak się okazało, pokazywał, że jest już stanowczo zbyt późno.
Poderwałem się szybko, klnąc pod nosem. Niecałe dziesięć minut do rozpoczęcia mojej zmiany, a ja jestem jeszcze w domu. No pięknie. Najwyraźniej zbyt długo siedziałem pod tą ciepłą wodą rozmyślając o własnym życiu.
Z prędkością światła przeniosłem się do sieni, wciągnąłem buty kurtkę i zawinąłem się niechlujnie szalikiem. Już chciałem wybiegać przez drzwi, gdy przypomniałem sobie, że przecież nie byłem sam. Odwróciłem się i spojrzałem na Ethana, stojącego za mną w sieni, nie wiadomo dlaczego wyglądającego tak, jakby idealnie pasował do tej przestrzeni. Jakby od zawsze tu mieszkał. W sumie zawsze tu przynależał. Ale wcześniej w inny sposób.
- Jak wrócę, pójdziemy zabrać resztę twoich rzeczy. - powiedziałem, przywołując na usta delikatny uśmiech, po czym pokonałem dzielący nas krok i spojrzałem w oczy przyjaciela. Zawahałem się przez chwilę. Ale tylko chwilę. A gdy ona upłynęła, ująłem delikatnie jego głowę dłońmi i pocałowałem go w czoło i niemal wybiegłem przez drzwi domu. I biegłem aż do samego miejsca mojej pracy, omal sobie przy tym płuc nie wypruwając.
Dwie minuty do zmiany, a trzeba się jeszcze przebrać... Anthony będzie niepocieszony - przemknęło mi przez głowę, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Anthony będzie się znów darł, czekało mnie 10 godzin obchodzenia się z różnej maści, bardzo często niezbyt przyjemnymi klientami. Ale co z tego? W domu czekał na mnie On.


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#128 20-03-2016 o 21h47

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Żółta materia o lekko ściętej konsystencji kołysała się na końcówce widelca. Jej powolny, nieprzerwany ruch miał w sobie coś hipnotyzującego, jak tykanie zegara, które rytmicznością wprowadza w swoisty rodzaj transu. Prawo-lewo-prawo-lewo. Dziwna jest świadomość, że coś nie do końca żywego musiało przedwcześnie stracić szansę na ujrzenie światła, by kreatura tak skończona i ograniczona jak człowiek mogła przeżyć jeden dzień dłużej. Jeden dzień za miarę całego życia. Egoizm gatunku ludzkiego, brać nie patrząc na innych, zignorować fakt istnienia konsekwencji, prawnie przemilczeć każdą zbrodnię wyrządzoną istotom tak samo zasługującym na dreptanie po zielonych polach. Oprawcy opiewani przez sobie równych zbrodniarzy, potępiani jedynie przez garstkę ludzi, którym nadaje się miano wariatów i tłamsi głośne oznaki ich walki sprawami tak błahymi, jak obchody świąt kościelnych czy nowo narodzone dzieci rodzin królewskich z-tamtych-wspaniałych-krajów. Czemu krzyk o sprawiedliwość ginie niezauważony?
A właściwie co to zmienia?
Westchnąłem ciężko, z rezygnacją opierając widelec o brzeg talerza. W pełni straciłem chęci na dokończenie śniadania, a patrzenie na jajecznicę tylko wywoływało wstręt. Nieznacznie odsunąłem od siebie talerz, już planując w myślach dobry powód, by odejść od stołu i w spokoju zająć się czymś innym. Na przykład wrócić spać. Popaść w nieistnienie.
Westchnąłem po raz kolejny, otrząsając się z niewidzialnego kurzu. Paul w pośpiechu krzątał się po przedpokoju, szykując do wyjścia. Ruchem nieprzesyconym oznakami życia podszedłem w jego stronę i oparłem się o framugę. Psychicznie już spałem. Nieprzytomnym wzrokiem wodziłem za ruchami przyjaciela, wpadając w niczym nieuzasadnioną panikę, gdy przez własne zaćmienie, jak zwykłem nazywać ten stan, traciłem go z oczu. Dlatego nie mniejsze było moje zdziwienie, gdy nagle wyrósł przede mną i ciepłym oddechem owiał czoło, składając na nim delikatny pocałunek. Uformowane pytanie zagłuszył trzask zamykanych drzwi. Słowa zginęły w przestrzeni. Jeszcze chwilę wpatrywałem się w ciemne drewno, nim zaniechałem podjętej próby uświadomienia sobie, czemu działanie Paula wywołało nieprzyjemny zgrzyt w trybach poruszających światem. Było... Nie na miejscu. Nieodpowiednie na ten moment, niewłaściwe. Sprzeczne z zamierzeniem relacji, której bałem się zmieniać, a która już dążyła ścieżką zmiany. I to nie przez kogo innego, jak przeze mnie. Zacisnąłem ze zdenerwowania szczękę, obiecując sobie wieczorną rozmowę z przyjacielem na ten temat. A przynajmniej jej próbę.
Oderwałem się od framugi i zataczając skierowałem wgłąb mieszkania. Szybko sprzatnąłem po śniadaniu, oczekując na zagotowanie wody, po czym zalałem wrzątkiem herbatę. Czekał mnie długi dzień uporczywego poszukiwania zajęć. Po części czułem się jak intruz, który pod nieobecność właściciela widzi jego widmo w każdym przedmiocie. Pomieszczenia, niegdyś milsze niż przestrzeń między ścianami rodzinnego domu, teraz napawały nieuzasadnionym lękiem. Z każdego rogu wyzierała ciemność, najbardziej oddany strażnik sekretów. Czułem, że muszę stąd jak najszybciej wyjść, albo poczucie klaustrofobicznego pudełka przyszpili mnie w kącie, odbierając oddech. Z drugiej jednak strony, całkowicie pomijając plusy odebrania oddechu, obiecałem, że będę czekał na powrót przyjaciela i dopiero z nim pójdę po resztę rzeczy. Gdybym teraz opuścił mieszkanie, potrzebowałbym miejsca docelowego spaceru i bez namysłu udał się do domu. Z resztą...
Wyjrzałem za okno. Śnieg wirował w rytm bijącego serca Ziemi, podrywany do lotu przez mocniejsze podmuchy wiatru. Słońce uciekło w tylko sobie znane miejsce, nie chcąc choćby najwątlejszym promieniem ogrzać wyziębłą planetę. Na horyzoncie zbierały się czarne chmury i lada chwila miała nadejść śnieżyca. Nie byłem pewien, czy w taką pogodę znalezienie się poza domem byłoby wyrazem przemyślanych decyzji.
Dopiłem herbatę i poszedłem wziąć ciepły prysznic. Z braku lepszego zajęcia, pozwoliłem swej pedantycznej naturze dojść do glosu i następne parę godzin spędziłem w kuchni, robiąc porządek całkowicie po swojemu. Puszki z herbatami znalazły miejsca na innych półkach niż kawa i kakao, a potem pogrupowane rodzajowo zmieniały jeszcze parę razy miejsce. Bałagan i dysharmonia zniknęły, zastąpione poprawnym ładem. Następnie poświęciłem czas na przyjemność życia jaką jest czytanie, aż z bogatego w historie świata wyrwał mnie szczęk zamka w drzwiach.

Offline

#129 08-05-2016 o 14h35

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Biegłem niemal bez tchu, mijając bezbarwne twarze nic nieznaczących ludzi. Patrzyli na mnie, czy też nie... Nie obchodziło mnie to. Cały czas miałem w myślach tylko i wyłącznie twarz Ethana - tak nagle zmieniającą się gdy moje usta dotknęły skóry na jego czole.
Może to wszystko się nie wydarzyło? Może to jednak była kolejna z moich nocnych zmor, która nabrała na sile? Może ten wczorajszy pocałunek nie miał nawet miejsca i dziś po prostu przestraszyłem własnego przyjaciela, który całą noc przespał na fotelu obok mojego łózka?
Logicznie rzecz biorąc, to całkiem prawdopodobne... Nasza cała rozmowa... Te wszystkie Ethanowe słowa... "Nigdy nie było nikogo ważniejszego niż ty i nigdy nie będzie.", "Wybaczyłbym ci wszystko prócz zostawienia mnie." czy też to jego nieśmiałe "Kocham cię"... To wszystko nie trzymało się kupy. Brzmiało zbyt idealnie.
Czyżbym znów stracił poczucie czasu i wypełnił lukę własnymi domysłami i fantazjami? To nie byłby pierwszy raz, kiedy rzeczywistość zastąpiłem surrealistycznymi marzeniami...
W zasadzie od kiedy Ethan wyjechał zdarzało się to często. Zbyt często. Ale nigdy tak mocno silnie i wyraźnie...
Westchnąłem widząc twarz bardzo zdenerwowanego Antona, czekającego na mnie już w drzwiach.
- Dwie minuty Paul! Dwie. Mi-nu-ty. - powiedział mój wiecznie zirytowany życiem, niezwykle pedałkowaty (w ten nieznośny francuski sposób) kierownik - A jeszcze musisz się przebrać. Czy tobie w ogóle zależy na tej pracy? Bo mnie nie zależy, żeby cię tu trzymać.
W odpowiedzi skłoniłem jedynie lekko głową i ruszyłem do szatni, gdzie mechanicznie się przebrałem i od razu zabrałem się do roboty.
Narzekania mojego kierownika naprawdę niespecjalnie mnie interesowały. W chwili obecnej miałem na głowie dużo gorsze problemy i dylematy. Bo jeśli faktycznie wszystko co działo się dnia poprzedniego było wyłącznie tworem mojej wyobraźni, co mogło się dziać tak na prawdę? Czy to nie oznacza przypadkiem, że nie kontroluję siebie już w najmniejszym stopniu? Może jestem niebezpieczny i zagrażam społeczeństwu...
Zagłębiony w tego typu przemyśleniach, oraz analizie dnia poprzedniego, popełniałem wiele błędów w zamówieniach. Czasem ciężko było mi się porozumieć z klientami, a dania zanosiłem do nieodpowiednich stolików... Moje roztargnienie niestety nie uszło uwadze Antona, który cały dzień bacznie mnie obserwował, a na odchodne powiedział, że jeszcze jeden taki dzień, a ja stracę pracę.
Gdy wracałem do domu, myśli wciąż nie dawały mi spokoju. W jaki sposób wyjaśnić całą tę sytuację przed Ethanem? Jak wybadać, czy to co się stało, stało się na prawdę, czy było tylko tworem wyobraźni?
Dotarłszy do drzwi bez najmniejszego cienia rozwiązania, postanowiłem udawać, że nic się nie stało. Włożyć swoją codzienną maskę obojętności - tak jakby wszystko co się dzieje było dla mnie oczywiste i nie miało żadnego znaczenia.
Uspokajając się w duchu, powoli przekręciłem klucz w zamku. Równie powoli uchyliłem drzwi i biorąc głęboki wdech, próbowałem przekroczyć próg własnego mieszkania. Przepraszam - naszego, wspólnego mieszkania. Tylko najwyraźniej zbyt mocno skupiłem się na braniu oddechu i uwagi brakło mi na wysokość progu, która okazała się być nieco inna niż mi się zdawało... W efekcie moja twarz zaliczyła bliższe spotkanie z szorstkim dywanem z przedpokoju...


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#130 17-05-2016 o 13h58

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Fotel skrzypnął przy delikatnym ruchu, zaburzając panujący bezgłos. Wstrzymałem oddech, wsłuchując się w podrażniający uszy odgłos. Zakłócenie, które dostrzegłem na płycie idealnej rzeczywistości, rozmyło się po kątach, przywracając spokój i równowagę w mojej imitacji niebytu. Westchnąłem. Jeszcze chwila uwielbienia dla ciszy. Ciszy, w której odnajdywałem równy oddech przyjaciela podczas bezcennych nocy. Ciszy przesianej z zapachem herbaty i pomarańczy, osłodzonej miodem, a pachnącej cynamonem. Ciszy poprzeplatanej z niknącym światłem odległego księżyca. Ciszy, która zawsze trwała w małym mieszkaniu, wciśniętym między rząd pachnących kotem, zdradą i alkoholem pomieszczeń.
Zawiesiłem spojrzenie na świecie za oknem, obserwując uganiające się za chwilą uwagi jednostki, a żadna myśl nie kalała tej abstrakcyjnej chwili miasta zamkniętego pod szklaną kopułą. Lecz wystarczyło tylko potrząsnąć szkłem, by śnieg w chaosie otoczył plastikowe figurki.
Klucz szczęknął w zamku, a zaraz za tym usłyszałem głuche uderzenie, jakby ręki spadającej na blat. Uniosłem się z miękkiego siedzenia i chwiejnym krokiem wszedłem do przedpokoju, gdzie Paul wdychał kurz z małego dywanika.
- Rozumiem, że jesteś zmęczony, ale chyba nie na tyle, by nie dać rady dojść do fotela - powiedziałem spokojnie, wyciągając dłoń w jego stronę.

Offline

#131 05-06-2016 o 16h18

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
- Zdziwiłbyś się... - bąknąłem cicho słysząc słowa przyjaciela. Uniosłem się lekko na ramionach do klęczek i otrzepałem dłonie. Kątem oka dostrzegłem wyciągniętą w swoją stronę pomocną dłoń, udałem jednak, że jej nie widzę. Gdybym się jej chwycił, mogłoby się okazać, że nie miałbym ochoty jej puścić... A to byłoby... niezręczne. I nie mam bladego pojęcia w jaki sposób mogłoby zostać odebrane.
Nie wiem nawet, czy to co zdarzyło się w nocy, faktycznie się zdarzyło, czy było jedynie chorobliwym tworem mojej wyobraźni...
Czerwieniąc się lekko, podniosłem się z ziemi i z poważną miną, nie patrząc w oczy przyjaciela oznajmiłem zgodnie z prawdą, że chyba muszę sobie poszukać nowej roboty. Chciałem iść już spać. Najlepiej wtulić się w Ethana i zasnąć. Ale... ale.


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#132 20-06-2016 o 21h21

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Znając Paula tyle lat, mogę nazwać się głupim za próbę pomocy mu. Wiedziałem, że nie wyciągnie ręki jako pierwszy, że nie jest z tych działających, a bojących decyzji i nagłych zmian. I dlatego sam to zrobiłem, chcąc przez dotyk przekazać część słów i ukoić jego duszę. Pomóc. Lecz zamiast tego znowu zostałem odrzucony.
- Więc tak to teraz będzie wyglądać, huh? - mruknąłem pod nosem, odwracając się od przyjaciela. Zaciśnięte w pięści dłonie ukryłem w kieszeniach spodni, krańcem stopy trącając niewidoczny kamień. Postawiona sobie obietnica rozmowy rozmyła się w tych kilku chwilach. W sumie czemu spodziewałem się czegoś więcej? Zawsze byłem tylko problematycznym elementem do bronienia. Przysparzającym zmartwień egoistą tak niewystarczającym, że nigdy nawet nie dał mi choć malutkiej nadziei na poznanie jego myśli i obaw. I prawdopodobnie on chciał, by to tak wyglądało. Bym stał za drzwiami, nie pytając o wchodzących do pokoju ludzi, zostawiając to życie samo sobie. Bym nigdy nie przyczepił się do niego jako dzieciak, tylko odpuścił tak jak reszta.'
- Czekałem aż wrócisz, żeby móc wyjść - wypaliłem najszybciej jak mogłem, nie zastanawiając się nad sensem i możliwą głupotą słów, liczyło się tylko przerwanie strasznej ciszy. I ucieczka od słów, których nie miałem, drogą, którą tak dobrze znałem. Z nerwowym uśmiechem schyliłem się po buty, omijając wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Czy liczyłem na jakiekolwiek słowo z jego strony? Nie przyznając się przed sobą - tak, ale uparcie powtarzałem, że będzie dobrze, jeśli nie zabroni mi odejść.

Offline

#133 09-07-2016 o 19h46

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Spojrzałem na Ethana pytająco. Co miało tak teraz wyglądać? I dlaczego chłopak sprawiał wrażenie... zranionego? Odwrócony, z zaciśniętymi w pięści dłoniami... Był wściekły. Złość i agresja... Właśnie w ten sposób tak często maskował swój ból...
Posłałem tyłowi jego głowy spojrzenie pełne wyrzutu... Przecież... byliśmy przyjaciółmi. Do tej pory mówił mi, co takiego go boli i co się dzieje. Nie zawsze od razu, nie zawsze wprost, ale przede mną nie maskował się złością. Przy mnie nie musiał okłamywać samego siebie, że to co czuje nie jest bólem... Chyba, że to ja go raniłem...
Przekląłem w myśli swoją chorą, nie do końca zorientowaną w sytuacji głowę, za mieszanie rzeczywistości z wyobrażeniami. Gdybym tylko mógł wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w nocy... Tak bardzo miałem w tym momencie ochotę po prostu go objąć, ale... bałem się. Gdyby wydarzenia, które widziałem w swojej głowie, były prawdziwe... może wszystko byłoby w porządku... ale... jeśli było inaczej?
Wyciągnąłem powoli rękę, by położyć ją delikatnie na ramieniu jedynej osoby, którą kiedykolwiek chciałem mieć przy sobie, i w tym właśnie momencie padły z jej ust słowa mówiące, że czekała na mnie tylko po to, żeby opuścić mieszkanie. Machinalnie cofnąłem dłoń, widząc, że przyjaciel najwyraźniej... wolałby unikać kontaktu ze mną. A nie chciałem mu się narzucać. Najwyraźniej już miał mnie dość.
Bolało? Oczywiście, że tak. Zrobiłem cokolwiek? Nope. Powiedziałem coś, co mogłoby go zatrzymać? Nie. Bo tym już jestem. Śmieciem. Potrafię tylko stać i patrzeć, jak osoby, które były mi kiedyś bliskie, ode mnie odchodzą, bo mają dość. Dość tego szarego, zamkniętego w sobie, pierdołowatego wielkoluda, który do biednej Lenore nawet się nie odezwał podczas nieobecności Ethana, bo wiedział, że jej oblicze będzie mu o przyjacielu przypominać. Tępy, samolubny młot. A Lenore... Lenore potrzebowała wsparcia. To w jakim była stanie gdy ją ostatnio widział... Teraz chciał jej jeszcze zabrać brata... Chrzaniony egoista. Tylko to potrafił. Ranić, odbierać, wzbudzać obrzydzenie i być zbędnym balastem. I niszczyć. Wszystko niszczyć.
- Dobrze więc. - powiedziałem cicho, wbijając wzrok podłogę i czekając aż się ubierze. Nie pytałem dokąd idzie. W końcu wychodził tylko po to, żeby być daleko od tego potwora, prawda? Nie mogłem zabronić mu odchodzić od tego, co go rani i boli. Mogłem jedynie dopilnować, by dotarł bezpiecznie tam, gdzie chciał dotrzeć.
Po policzkach spłynęła mi para łez. Powoli. Próbowałem skupić myśli na torze ich lotu i na tym, jak rozbryzgują się na wykładzinie, którą pokryty był korytarz. Były jak tłuczone szkło, roztrzaskiwały się z głośnym hukiem - dokładnie tak samo, jak moje szanse na szczęście. Jedyną różnicą było to, że spokojnie wchłaniały się w szorstki materiał pod nogami, jak gdyby nigdy nie istniały.


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#134 23-07-2016 o 21h16

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Jakim kłamcą się okażę, mówiąc, że w tamtej chwili świat przed oczami wcale mi się nie rozmazywał? Że wszystko było dobrze i nie czułem nic, nic a nic, bo przecież to było odpowiednie i jedyne słuszne? Że byłem zimny z wyboru i charakteru, a nie z decyzji losu? Kłamcą... Okrutnym i podłym, bo kłamałem przed samym sobą, ukrywając każdy najdrobniejszy szczegół prawdziwych odczuć. Zakłamany paradoks, kulka kurzu na rozpędzonej huśtawce nastroju. Zachowanie rozwydrzonej pannicy? Jak najbardziej.
Zarzuciłem ciepłą kurtkę na ramiona, od razu zatapiając nos w miękkim obszyciu kaptura. Kochałem zimę za chłód dający ciepło, mróz rozgrzewający herbatą i gorący koc przy zamarzniętym oknie. Wielbiłem za parę rękawiczek na odmrożonych dłoniach, puchowe kaptury osłaniające od dotkliwego wiatru i wełniane czapki naciągnięte na zaczerwienione uszy. Kochałem zimę, ale nienawidziłem przejmującego zimna. Nienawidziłem śniegu, który sypał wewnątrz mnie.
Gdy słowa Paula rozbrzmiały w pokoju, bez wahania chwyciłem za klamkę i otworzyłem zamaszyście drzwi, wpuszczając lodowate ręce mrozu. Kątem oka dostrzegłem, że płakał. Płakał, choć nie wiedziałem czemu. Nie, chwila - wiedziałem. Miałem świadomość, ale przyznanie się do niej nie wchodziło w grę. Było poza, a tak właściwie pod, zbyt nisko dla uniesionej dumnie brody, mającej ustrzec od zauważenia bólu. Wmawianie sobie kłamstwa, by nie odczuć bólu i postawić krok na drodze do perfekcji świata. Zakłamany paradoks, zagubiony kłamca.
Z przybitej wysoko półki ściągnąłem grubą, ciemną czapkę i nie żegnając się z przyjacielem, trzasnąłem drzwiami. Byłem wściekły, zraniony i dotknięty, a tonę uczuć dopychałem kolanem w zamykanej na kłódkę puszce "Nie ważne". Otworzyłem się przed nim, niemal zamachałem przed nosem białą flagą, mówiąc "Zrań mnie, pokazuję ci siebie", mając złudną nadzieję, że zaopiekuje się tym skrawkiem człowieka. Ufałem i chciałem pozwolić mu na przywłaszczenie tego marnego stworzenia wraz z garstką widocznych uczuć. Chciałem, by wyciągnął ręce i chwycił rozdygotane wnętrze, dając tym samym pozwolenie, na poznanie jego. A on... On to zignorował. Zostawił i ominął, jakbym był chudym żebrakiem, a on wyniosłym panem. Zakpił, znieważył, zranił. Nie spostrzegł trudu włożonego w chwilę słabości, bo tak właśnie tłumaczyłem sobie to zdarzenie. A może... Może nawet zapomniał już, w końcu zdziwione spojrzenie pary szarych oczu niosło nieme pytanie o źródło obaw. To znaczyło, że tkwiłem we wszystkim sam, pozostając dla niego tylko przybłędą i gówniarzem, który sam nie potrafił się obronić przed zgrają dresów.
Nie zwracałem uwagi na zmieniający się krajobraz, pochłonięty wewnętrznymi rozterkami. Śnieg prószył leniwie, obracając się i połyskując w świetle ulicznych latarni, jakby uczestniczył w magicznym pokazie. Delikatny wiatr wzburzał co jakiś czas wierzchołki usypanych stosów, przemieszczając je na posypane solą chodniki. Obciążone konary drzew drgały lekko, opowiadając w pradawnym języku historię początku. Mniejsze ptaki zajadały się jedzeniem z wiszących wysoko karmników, a duże wybierały spomiędzy śniegu porozrzucane ziarna.
Nie znałem tej okolicy. Małe drewniane domki w estetycznych ogródkach pobłyskiwały rzędami światełek. Z okien wyglądały małe dzieci, ciekawskie tego, kto po zmroku włóczy się bez celu przed posesjami. Powietrze ostre od mrozu wypełniło się zapachem świeżego mięsa i dopiero teraz poczułem, że jajecznica nie była dobra na jedyny posiłek. Problem w tym, że nie wiedziałem, jak wrócić do domu.

Offline

#135 15-08-2016 o 23h39

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Łzy skapywały powoli i wsiąkały w wykładzinę. Jedna za drugą. Patrzyłem na nie i nie mogłem się poruszyć. Nie miałem nawet siły podnieść dłoni, by zmazać te z policzków. Trzaśnięcie drzwiami tylko pogłębiło ten stan. Wstrząsnęło całe ciało dreszczem, który odebrał ostatki sił. A przed oczyma wciąż stała mi tylko ta ukochana twarz i spojrzenie pełne nienawiści...
Zacisnąłem dłonie w pięści i kiwnąłem sam do siebie głową. Może Ethan miał mnie już dość, może nie chciał ze mną przebywać, może nawet mnie nienawidził, ale wciąż dla mnie był najważniejszą osobą na tym chrzanionym świecie i nie mogłem pozwolić by cokolwiek mu się stało. Zwłaszcza, że okolica do najbezpieczniejszych nie należy.
Wybiegłem z domu, rozglądając się za chociaż najmniejszym śladem obecności przyjaciela. Słońce złośliwie raziło w oczy, a ja odniosłem wrażenie, że świat nagle jakby urósł. Budynki, ludzie... Wszystko zdawało się być większe niż zazwyczaj. Bardziej przygniatające... ponadto każdy przechodzeń miał w sobie coś z Ethana - oczy...  Wszyscy patrzyli równie nienawistnym wzrokiem, pełnym pogardy i obrzydzenia. Nawet nie musieli otwierać ust. I tak słyszałem kierowane do mnie słowa. Dźwięczną pieśń nienawiści...
- Widzisz....? Znów wszystko zepsułeś. Jesteś nikim. Nikomu nie potrzebnym śmieciem. Zraniłeś go. Nie wiesz jak? Ojejku, to może sobie przypomnij... Nie możesz? Chciałbyś wiedzieć co się wydarzyło? Hah, oj, chciałbyś. Ale popatrz - cokolwiek się nie wydarzyło, było krzywdzące na tyle, że wzbudziło w nim nienawiść. Nadal chcesz wiedzieć? On cię nienawidzi. A ty nawet nie wiesz dlaczego. Biedny, mały słaby Paul. Dzieciaczek nawet nie wie co zrobił... Ale czego się spodziewał? Jest tylko śmieciem. Nie zasługuje na nic poza bólem i pogardą. Wymarzył sobie Ethanka, Ha! Tępy osiłek. I jeszcze zamiast opiekować się jego siostrą wolał pukać przypadkowych facetów. No tak. To jego poświęcenie dla miłości... Czyż to nie zabawne?
Salwa śmiechów zalała mi głowę. Z każdym ich słowem, procent tlenu zawartego w powietrzu zdawał się zmniejszać, wywołując zapadanie się płuc. Czułem się trochę tak, jakbym tonął. Kolana zaczynały się pode mną uginać, a grunt falować. Zgiąłem się wpół, ściskając mocno za przeponę i łapczywie próbując złapać oddech. Bolało. Stłumiłem łzy napływające do oczu. Musiałem to przezwyciężyć. Dla Ethana. Jeśli chciałem go znaleźć i dowiedzieć się, co właściwie się stało, musiałem zdławić w sobie ból. Nie było innego wyjścia.
Uniosłem głowę, na tyle na ile pozwolił mi na to natarczywy ból. Na końcu uliczki dostrzegłem znajomo wyglądającą sylwetkę. Nie byłem ani odrobinkę pewien, czy to on czy nie, ale... znikająca za zakrętem postać, była moją ostatnią nadzieją. Jak to mówią, "tonący brzytwy się chwyta", a to najwyraźniej nie była brzytwa, a patyk. Może nawet solidny kij. Pytanie tylko czy "kij", którego będzie można się schwycić, czy "kij", którym dostanie się po głowie by ostatecznie zatonąć. Schwyciłem się go tymczasowo, by chociaż na chwilę odzyskać cenną umiejętność oddychania. Wyprostowałem się i podążyłem świeżym tropem.
Kroczyłem chwiejnym krokiem za swoją ostatnią deską nadziei tak długo, że nie dość, że zdążyło się zrobić potwornie zimno, ale i słońce zakończyło swoją dzienną zmianę. Podążając za nim, zastanawiałem się, co takiego mógłbym mu w ogóle powiedzieć. Jakich słów użyć... A może po prostu podążać za nim jak duch, dbając jedynie o jego bezpieczeństwo z ukrycia.
W pewnym momencie zamarłem. Postać przede mną zatrzymała się przy bramie i zadzwoniła dzwonkiem. Po chwili furtka uchyliła się, a w stronę mężczyzny wybiegła dwójka małych dzieci krzyczących coś o lepieniu bałwana, a światło padające z wnętrza domu oświetliło jego twarz wystarczająco dobrze, bym mógł przekonać się dokładnie, że osoba za którą podążałem, nie osobą.
Wewnątrz mojej głowy znów rozbiegły się szydercze głosy i śmiechy, ale już nie miałem nawet siły ich słuchać. Nie miałem już na nic siły. Przysiadłem na krawężniku, opierając plecy o pobliską latarnię, przymknąłem powieki i pozwoliłem głosom płynąć. I tak nie mogłem nic przeciw nim zdziałać.

***

Otworzyłem na chwilkę oczy i ujrzałem rozmazany obraz światełek choinkowych, najwyraźniej porozwieszanych wokół otaczających mnie budynków. Święta... Czas w roku, kiedy zgodnie z tradycją powinni sobie przebaczać i naprawiać zniszczone relacje. Prawda jest taka, że w święta po prostu próbują zachowywać pozory przed innymi. A chyba nie tak powinno być. A między mną a Ethanem... między nami zaszło coś, o czy nie miałem nawet najmniejszego pojęcia, ale najwyraźniej nie było niczym dobrym...
Nagle zamilkły. Poczułem się nieswojo. Zamrugałem dwukrotnie i przed oczyma ukazał mi się Ethan. Nie ten Ethan. Ten mały siedmioletni Ethan, któremu na placu zabaw dokuczały starsze dzieci. Mały chorowity Ethan, którego od razu polubiłem i którego od początku chciałem chronić przed innymi. Ethan, który jako jedno z nielicznych dzieci się mnie nie bało. Potem dwunastoletni Ethan otwierający swój prezent spod choinki podczas naszych pierwszych wspólnych świąt, zaraz po wypadku rodziców...
Otarłem zamarzające łzy spod oczu. To jeszcze nie był koniec...
Mina Ethana na ich pierwszych wspólnych wakacjach, kiedy wbrew zakazowi jego rodziców, wyszliśmy z domu i zmoczył nas deszcz. Jego delikatne ciepło, kiedy skryliśmy się pod jedną bluzą. Ethan rzucający mnie poduszką na wycieczce szkolnej...
Mina Ethana wchodzącego do pokoju, kiedy kończyłem z wątłym szatynem. Ethan, rozpinający mi koszulę, by przyciąć włosy. Usta Ethana na moich ustach...
Nie. To nie mogło być złudzenie. Były zbyt ciepłe, zbyt delikatne... a jednocześnie nazbyt prawdziwe. Nie pomieszało mi się w głowie. Doskonale wszystko pamiętałem. I doskonale wszystko zepsułem. Powinienem był go zatrzymać. Powinienem nie pozwolić mu odejść. Czyż nie to mówiło mi jego spojrzenie?
Zacisnąłem mocno pięści i zamrugałem powiekami. To nie był czas na odchodzenie. To nie był czas na poddawanie się. Trzeba zebrać się w sobie i naprawić swoje błędy, póki jeszcze można. O ile jeszcze można.
Z trudem podniosłem się na równe nogi i otrząsnąłem je ze śniegu. Miałem odmrożone dłonie, nogi w sumie też, bo jedyne co czułem to przebiegające wzdłuż... "mrówki". Zabawne było to, że ulicę na której stałem, widziałem po raz pierwszy w życiu... Że też musiałem podążać akurat za tym człowiekiem... eh
Ledwo stawiając kroki wyszedłem do głównej alei i próbowałem zgodnie z własną pamięcią wrócić po własnych śladach w jakieś znajome miejsce. Przy okazji rozglądałem się uważnie i przyglądałem uliczkom po obu stronach, próbując dostrzec drobną postać Ethana... Co prawda szanse na spotkanie go w tej części miasta były... nikłe... ale nie mogłem przestać. Zrządzeniem losu w jednej z takich uliczek dostrzegłem postać bardzo podobną do tej, której poszukiwałem i w duchu podziękowałem sobie za to, że jednak szedłem za tamtym mężczyzną...
Drżąc na całym ciele z zimna i niepewności ruszyłem w tamtą stronę. Całe szczęście, osobnik był odwrócony do mnie tyłem. Stawiałem ostrożnie kroki, najciszej jak tylko potrafiłem, zastanawiając się, co tak właściwie mógłbym w ogóle mu powiedzieć. Co zrobić. Jak się zachować.
Kiedy od pleców Ethana dzieliło mnie niecałe półtora metra i miałem już stuprocentową pewność, że to on, poczułem, że coś we mnie pęka. Że wszystkie blokady utrzymywane przez lata, po prostu się rozsypują. Że dzisiejszy ból i przerażenie odchodzą, bo sam jego widok... sam widok... ugh...
Postąpiłem instynktownie. Nim się spostrzegłem, obejmowałem go mocno od tyłu, wtulając twarz we włosy niższego chłopaka, szepcząc ledwo dosłyszalne "Kocham cię. Przepraszam.".


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#136 30-08-2016 o 14h41

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Śnieg wirował coraz wolniej, gdy powłócząc nogami przemierzałem kolejne uliczki. Świat poza ciepłymi mieszkaniami zdawał się osamotnienie traktować jak powszechną kolej rzeczy. Im dalej między domki, tym rzadziej ptak przecinał drogę, a po jakimś czasie nie mogłem przywołać pod powieki ostatniego widzianego skrzydlatego. Niesiony przez wiatr gwar głównej alei cichł między zabudowaniami, by odbijać się echem na otwartych przestrzeniach parków. Nie wiedziałem ile tak krążyłem, ile razy przecinałem tę samą ulicę i jak często omiatałem zmęczonym wzrokiem puste ptasie karmniki. Początkowy głód pozostawił po sobie jedynie wspomnienie roztrzęsionych dłoni i gorzki posmak w ustach. Włóczyłem się i traciłem siły bez końca.
W jednej z uliczek, bliżej tłumu, gdyż odgłosy zabawy docierały wyraźniej, pojawił się człowiek. Szedł ciężko, a każdy jego krok odbijał się głośnym echem w mojej głowie. Rozbrzmiewał tysiącem dzwonów i skrzypnięć, jakby orkiestra filharmonii przygotowywała się do dynamicznego występu. Kontrabasy, dzwonki, bębny, gdzieniegdzie przebijające się miedzy tym pianino. I nagle skrzypce. Delikatna muzyka ciepła, formująca się w dwa najsilniejsza słowa tego świata. Kocham Cię...
- Paul! - wykrzyknąłem, mieszając zaskoczenie i ulgę w głosie. - Jesteś przemarznięty!
Szybko odwróciłem się w jego stronę i umieszczając zmartwione spojrzenie w zamglonych oczach przyjaciela, chwyciłem jego dłonie między swoje. Przeraźliwy chłód był dowodem ogromu czasu spędzonego poza domem. Przeniosłem palce na uszy przyjaciela, potwierdzając przypuszczenia o ich odmrożeniu. Jeśli tylko istniała szansa, że o siebie nie zadba, miał wyjątkowe szczęście do wykorzystywania jej.
Z westchnieniem rozczarowania zdjąłem czapkę i nałożyłem ją jemu, mocno wciskając jak najgłębiej. Żałowałem braku rękawiczek i jedyne co mogłem zrobić, to w ciszy rozcierać jego palce. I tak nie wiedziałem, gdzie teraz iść.
Był tu. Na mrozie, w obcej części miasta, gdzie żaden z nas nigdy nie postawił stopy. Nie wiedziałem czy szedł za mną, a jeśli tak to od jak dawna, czy zagubiony wśród nieskończonego labiryntu uliczek szczęśliwym zrządzeniem niezrozumiałego w działaniach losu trafił dokładnie pod ten sam dom. Może też się zgubił kilka przecznic temu? Albo pytał przechodniów i biegł tu ile sił? Było tyle możliwości. Tyle równoległych światów i migawek, ile tylko kroków zrobił w życiu każdy z nas. A ja właśnie teraz postanowiłem rozpatrzyć je wszystkie, byle tylko zająć umysł i nie pozwolić na rozmyślanie o jednym krótkim zwrocie, jaki padł z ust przyjaciela. Musiałem to przemyśleć w zupełnie innych warunkach, dzieląc się telepatycznie spostrzeżeniami z sufitem. Rozważyć dogłębnie słowa w odpowiedzi i wysunąć na usta tylko najodpowiedniejszą partię, bogatą w idealnie dopasowane określenia i precyzyjnie dobrane słowa. Wymuskaną do granic możliwości. Perfekcyjną.
Tylko gdzieś pod tym wszystkim zapomniałem, że uczucia są winą spontanicznej chwili, nagłych decyzji i nieskrępowania reakcją otoczenia.

Offline

#137 30-08-2016 o 16h35

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Uczucie jakiego doznałem, gdy w końcu znalazł się w moich ramionach było wprost nie do opisania. Dreszcze wywołane wychłodzeniem organizmu przebiegały mi przez całe ciało. Niektóre z kończyn wyły z bólu. Serce na przemian zwalniało i biło jak szalone. Kręciło mi się w głowie i powoli przestawałem orientować się, co się dzieje. Ale to tak naprawdę nie było ważne. Nic nie było ważne. A przynajmniej przestało być ważne, gdy w końcu go objąłem. Nieważne co działo się wcześniej. Nieważne co miało stać się za chwilę. Przez tych kilka sekund był mój. Tylko przez kilka sekund... Ale nikt już mi tych kilku sekund nie odbierze.
- Ethan, ja... - wyszeptałem, a niepokojąco ciepłe łzy spłynęły mi po policzkach. Wszystko działo się jakby w przyspieszonym tempie. Ethan nagle już nie był w moich ramionach. Jego czapka znajdowała się na mojej głowie, a w dłoniach trzymał moje. Miał tak gorące dłonie... Niemal parzące... Zupełnie tak jakby miał gorączkę. Patrzył na mnie niezwykle zatroskanym wzrokiem, a ja swój zatapiałem w tych jego ciepłych, piwnych oczach. Wewnątrz palił mnie wstyd pomieszany z troską. Powinienem był go zatrzymać w domu. Spuściłem wzrok, a słowa same popłynęły, nawet nie do końca pytając mnie o zgodę.
- Ja... przepraszam... jeśli... zrozumiem... jeśli... jeśli nie będziesz chciał wrócić ze mną do domu, zrozumiem. Zachowałem się jak palant... ugh... - gula stanęła mi w gardle jeszcze bardziej utrudniając mówienie - Ja... nie... nie zasługuje... Ty... ugh.. - wziąłem z trudem głęboki oddech i spróbowałem przez chwilę zatrzymać powietrze w płucach. Odmówiły odpowiadając falą bólu.
- No dalej. Tak jak sobie obiecałeś. Wszystko. - zganiłem się w myśli.
- Ethan... - próbowałem zebrać się w sobie, ale nie mogłem. Nie potrafiłem. Niby wiedziałem co chciałem powiedzieć, jednak nie mogłem znaleźć odpowiednich słów. Nie potrafiłem wszystkiego ułożyć sobie odpowiednio w głowie.
Delikatnie wyciągnąłem ręce z dłoni przyjaciela i otarłem ściekające po twarzy łzy. Ich poszlaki zamarzały, a policzki szczypały już niemiłosiernie. Nim zdołałem cokolwiek zrobić, głęboki szloch wstrząsnął moim ciałem i niemal odruchowo przytuliłem Ethana bardzo mocno do siebie. Już nawet nie próbowałem powstrzymywać łez. Nie byłem w stanie. Zupełnie jakby te wszystkie gromadzone w środku przez lata emocje, postanowiły akurat teraz wyczołgać się na zewnątrz, przez bramy moich oczu. Rozpuszczone we łzach niczym sól.
- Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Jedyną. Nie znikaj. Proszę. Nie znikaj już więcej. Nie wychodź tak. Nigdy więcej. Proszę. - wymamrotałem jednym ciągiem, przerywanym jedynie rwanym oddechem. Drżąc na całym ciele zanurzyłem twarz w jego szyi próbując się uspokoić. Tak bardzo nie chciałbym, żeby zniknął.


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

#138 01-09-2016 o 13h14

Miss'gadułka
Misa-chan1906
Jestem chodzącym memem z Schopenhauerem
Miejsce: bez szału
Wiadomości: 3 443

Ethan Lim

Nie słuchałem przyjaciela. Bredził, wił się w trudach przeprosin, nie wiedząc, że wybaczyłem mu z nadejściem ciepła tak potrzebnych ramion. Zawsze brał na siebie winę, nie ważne gdzie tak naprawdę ona leżała, a będąc pochłoniętym własnym oddalonym światem wiecznej zbrodni, nie słuchał słów zaprzeczenia. Więc i ja zaprzestałem starć słownych. On potrzebował mówić, ja potrzebowałem słuchać. Każde "przestań" brzmiało jak zbyteczny rozkaz, jak wola zniewolenia. Mogło pochłonąć Paula wraz z sercem, a zapadając w pamięć, wryć się w ciąg myśli. Gdy uwalniał emocje, to było jak oczyszczenie relacji, gwałtowny spadek zapięcia i tylko ciche błaganie o chwilę przemyśleń w ciszy. O obecność i nieme wsparcie. I choć zawsze kłębiły się w głowie pytania, choć język nie odpoczął jeszcze od ostrych słów, a agresywny mechanizm obronny tłoczył resztki oleju, spokój powoli wdzierający się do umysłu pacyfikował najmniejszą oznakę zła. Tak powinno być i tym razem, wszystko miało zadziałać. Wierzyłem. Wierzyłem, choć z naszej dwójki zawsze najsłabiej szła mi wiara.
Zatopiony w tych bezpiecznych ramionach przez chwilę nie myślałem o żadnym z dzisiejszych zdarzeń. Co mogło się liczyć, gdy cały świat właśnie nie pozwalał ci odejść? Gdy z głosem wypełnionym łzami błagał o wieczność? Chciałem mu dać słowo. Chciałem mu dać swoją jedyną parę "na zawsze" i patrzeć, jak wraz ze swoją wkłada ją do szkatułki i zakopuje w życiodajnej ziemi. Kiedyś powinno wyrosnąć z niej coś pięknego i opleść nagrobek z figurą płaczącego anioła, kwitnąc soczystą czerwienią i morzem zapachów na ukruszonych palcach wiecznego opiekuna. Roślina istniejąca ponad czasem. Nasz splot wydarzeń i własna idea życia.
- Paul... - wyszeptałem, głaszcząc go po plecach - Wracajmy do domu.

Offline

#139 17-09-2016 o 19h47

Miss'Fuzja
Ojsa
Martwa, lecz nieumarła, nieczuła całka nieoznaczona~
Miejsce: Somewhere in the darkness of my room. Under the blanket.
Wiadomości: 5 624

Link do zewnętrznego obrazka
Nie mam pojęcia ile czasu zdążyło upłynąć zanim skończyły mi się słowa. Ile czasu minęło, do momentu, kiedy oddech wrócił do normy i udało mi się nieco uspokoić. Ile czasu zajęło mi zorientowanie się, że nie tylko moje ramiona obejmują kogoś, ale że ten ktoś również obejmuje mnie. Że ten ktoś jest cały. Już bezpieczny. Zamknięty w moich ramionach.
Słuchał i nic nie mówił. Był niemym oparciem.
Czy bolało? Zawsze boli. Zawsze, gdy się otwiera i natrafia na zamknięte. Zawsze boli, gdy darzy się kogoś uczuciem, zwłaszcza takim uczuciem, a uczucie to nie zostaje odwzajemnione. Ale nawet jeśli bolało... byłem wdzięczny, że był. Że przez te wszystkie lata mogłem na nim polegać. Byłem wdzięczny za to, że w tym momencie był obok i cierpliwie wysłuchiwał moje szlochy. Że nie wyrwał się z moich ramion i nie uciekł jak przed jakimś wariatem... którym de facto trochę byłem. Cieszyłem się, że był obok. Cieszyłem się, że istnieje. Nawet jeśli nie czuł do mnie tego co czułem ja.
Słysząc jego słowa, kiwnąłem jedynie głową. przeprosiłem szeptem i wypuściłem go z żelaznego uścisku. Ściągnąłem jego czapkę z głowy i założyłem z powrotem właścicielowi. Może spędził już na zewnątrz strasznie dużo czasu i prawdopodobnie nie uchroni go to przed chorobą, ale... nie mogłem pozwolić, by wychładzał się jeszcze bardziej z mojego powodu. Zawsze był raczej wątłego zdrowia.
- Za zakrętem był przystanek autobusowy. - wymamrotałem najciszej jak tylko potrafiłem ze wzrokiem wbitym w rozdeptany śnieg i po chwili wahania, uścisnąłem dłoń niższego chłopaka, splatając palce. Może to głupio wyglądało. Może mogło się źle kojarzyć. Ale nie mogłem pozwolić sobie na to, by go zgubić. Bałem się znów go stracić.


https://68.media.tumblr.com/c11d596a002e56fcb7da0f3fc671fd61/tumblr_o0dqnnhbw31udhucno1_500.gif

Offline

Dyskusja zamknięta

Strony : 1 ... 4 5 6