SEBASTIAN (SKY) CLARCK
Wiedziałem, że bała się tego. Ale nie byłem w stanie żyć wiedząc, że ich zranię. Że jestem takim idiotą, że kocham dwie osoby na raz. A bez nich obojga nie byłem w stanie wziąć oddechu. To nie miało prawa się dziać. Nie miałem prawa tam z nią być, nie miałem prawa w nocy robić tego, co zrobiłem, a teraz całować jej. Wiedziałem, że moje zniknięcie zaboli. Ale to potrwa tylko chwilę.
- Nie zrobię niczego, co sprawi, że wszyscy będą cierpieć. Obiecuję - wziąłem znów jej twarz w dłonie i uśmiechnąłem się. Chciałem ją taką zapamiętać.
- Muszę już iść. Kocham cię - przytuliłem ją bardzo mocno, a potem odszedłem, nie odwracając się po drodze, żeby o tym nie myśleć.
Sprawdziłem w kieszeni obecność portfela. Był na swoim miejscu. Poszedłem do miasta, znalazłem tam aptekę. Kupiłem dwa opakowania, na wszelki wypadek.
Potem poszedłem na klify. Nikogo tam już nie było. Dochodziła szósta. Wyciągnąłem telefon i napisałem taką samą wiadomość do Emmy i Jamie'go :
"Dobranoc, kochanie".
Potem wziąłem wszystko z pierwszego opakowania i położyłem się na klifie.
Miałem nadzieję, że dziwna pora na sen (osiemnasta) nie zwróci ich uwagi. Że już mnie nie znajdą. A jeśli im się to uda, to chciałem, żeby wtedy już było za późno. Moje powieki powoli robiły się obolałe i ciężkie. Czułem gorący wiatr na twarzy. Znów ten zapach... Miami. Po chwili nie miałem już sił na otwarcie oczu. Po prostu czekałem. Czekałem i myślałem. O ojcu, mamie, Emmie, Jamie'm i reszcie. O tym, że jestem idiotą. W końcu, że wszystko @#!$&!em. A potem? Potem już nic...