Link do zewnętrznego obrazka
Musiałem zostawić Lydie i Paula w pokoju. Nie mogłem pozwolić aby coś się jej stało zresztą to moja walka nie jej. To moją śmierci przewidziała banshee. Nie chece ciągnąć nikogo ze sobą. Miałem nadzieję, że nie jest za późno i, że Ulysses nie odpieczętował pamięci Banshee oraz nie posiadł mocy Gladys. Gdyż jeśli tak by się stało było by za późno na wszystko. Moja walka i wszystkie sukcesy nie miały by żadnego znaczenia. Przez spory kawałek szliśmy w milczeniu.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała Ermina. Zdała dobre pytanie lecz nie znałem odpowiedzi. Zamierzam chronić tych, którzy należą do mojej rodziny. Nie mogę pozwolić by komukolwiek z nich coś się stało. - W takim stanie. Co ma mój stan to tylko ręka. Banshee przepowiedziała śmierć jednego z członków rodziny mojej dla tego zamierzam ich chronić.
- Muszę chronić członków rodziny Hrabiego - Odpowiedziałem pewnie. Kiedyś z Erminą łączyła mnie wyjątkowa więzi teraz kocham Lydie. Erminie nie spodobało się to co jej odpowiedziałem. Musiała odczytać również to czego nie powiedziałem: Czyli, że jeśli będzie zginę dzisiaj. - Gdy widzę ten wyraz twarzy, to wyglądam to tak jakbyś się w ogóle nie zmieniała. - dodałem po chwili. Jednak oboje wiemy jak to jest dalekie od prawdy. Przede wszystkim nie jest już człowiekiem oraz pracuje dla Ulyssesa.
- Lordzie Edgarze - wyszeptała Ermina. Lecz nie chciałem aby tak do mnie mówiła.
- Ale Ermine, którą znałem, nie żyje - wszedłem jej w zdanie... Zobaczyłem ból w jej oczach. Również mnie bolało to. Jednak muszę pamiętać, że Ermina, którą kiedyś znałem zginęła w tedy w czasie tego sztormu. Ta osoba należy do świata wróżek nie świata ludzi.
- Ja... nadal... - nie dokończyła. Kiedy obróciła się za siebie. Podążyłem za jej wzrokiem zobaczyłem tam Ulyssesa i tego jego psa.
- Ermine... Długo to trwało, więc zacząłem cię szukać - powiedział jakby się o nią martwił. Z tym swoim drwiącym uśmiechem. Kiedy go widzę mam ochotę zdjąć go z jego twarzy. Cierpliwość... Nie długo mi się to uda.
- Lordzie... - powiedział do mnie Ulyssesa - Zapomniałem, że jesteś zwykłym uzupatorem
- Chciałbyś wznowić zakład? - powiedziałem do niego. Muszę zyskać na czasie aby wymyślić jak pomóc Lydii uciec. Również chciałem aby przekonać się czy już zdjął pieczęć z Banshee. Którą widziałem za nim. Była ledwo widoczna. Gdyż komnatę oświetlały tylko dwa księżyce.
- Nie musimy już negocjować - wszedł mi słowo Ulyssesa odsuwając się aby Banshee mogła wyjść z obrazem. Ulżyło mi gdyż nie wszystko było jeszcze stracone. Jeszcze miałem szanse wygrać. Widziałem smutek w oczach dziewczyny.
- Banshee, nie musisz martwić się o Paula - powiedziałem do niej. Chciałem aby się uśmiechnęła. Już dość wylała łez. Też zasługuje na chwilę radość.- Moi przyjaciele pomogą mu w ucieczce. - kontynuowałem swoją wypowiedź. Przyjemnie było widzieć uśmiech dziewczyny. Nie tylko na twarzy ale również w oczach. Gdyż to w nich są prawdziwe emocje. Te ukryte... Banshee chciała podejść do mnie. Lecz ten przeklęty pionek księcia. Nie pozwolił jej na to
- Cofnij się!- powiedział do dziewczyny. Popychając ją do tyłu tak, że upadła na ziemię. Nie mogłem patrzeć na krzywdę damy. Co z tego, że to nie człowiek ale kobieta. Dam nie powinno się w ten sposób traktować.
- Naprawdę nie masz pojęcia, jak postępować z damami - powiedziałem do niego, a w moim głosie był słychać wyraźnie pogardę i gniew.
- Nie masz szans na wygraną. Lordzie, pokażę ci, dlaczego to ja powinienem być Niebieskim Rycerzem - mówiąc to Ulyssesa był zadowolony. Następnie spojrzał na moją dłoń z której cały czas leciała krew. - Myślę, że już czas, abyś poznał swoje miejsce - ja znam swoje miejsce. Lecz czy on zna? W to wątpię...
- Nie masz prawa nazywać się następcą Niebieskiego Rycerza. - Powiedziałem do niego. Gdyż ja nim jestem. Zaakceptowała mnie syrena nie ciebie. Lecz to zachowam dla ciebie - Nieważne, co ty albo Książę posiądziecie, nigdy nie zostaniesz szlachcicem. Twoją jedyną bronią są słowa. Nie masz nawet zamiaru dowiedzieć się czegokolwiek o powinności arystokraty szlacheckim zobowiązaniu Naprawdę zamierzasz ze mną konkurować? - mówiłem do niego i widziałem jak marszczy brew. Nie miał pojęcia z co znaczą połowa moich słów. Również to dowodziło, że mam racje.
- Wygląda na to, że o czymyś zapomniałeś, Lordzie... Twoje życie i przeznaczenie spoczywają obecnie w moich rękach - powiedział do mnie tym razem to ja zmarszczyłem brew. Miał racje lecz ja nie obawiam się o swoje życie. Gdybym bał się o siebie. Nigdy nie stał bym tutaj przed nim. Ani nie był wrogiem księcia. Ja walczę nie aby przeżyć lecz dla innych. - Cóż, dosyć tej paplaniny. Czas na złamanie pieczęci. - Tym się zgadzam z nim. Ile mogła by trwać ta wymiana zdań. Która i tak do znikąd nie prowadziła. Ulyssesa zabrał obraz Bamshee - Tylko ja mogę rozpuścić bursztyn banshee. - Miał racje wiele razy próbowałem spalić bursztyn, który przepowiadał śmierć jednego członka z mojej rodziny. - Lordzie, płynie we mnie krew prawdziwego Niebieskiego Rycerza - kiedy to mówił wyglądał na zadowolonego z siebie. Następnie ugryzł się w palec i przejechał nim po linii włosów na obrazie. Które zaczęły płonąć. Obraz, który jedyny ocalał z pożaru tej chwili płonął czystym ogniem na moich oczach. Szkoda, ponieważ to był na prawdę dobry obraz. Nad obrazem unosiły się pyłek który się mienił. Teraz muszę to przerwać. Za nim będzie za późno i Ulyssesa posiądzie wiedzę Gladys. Spojrzałem na Banshee z której oczów poleciały łzy bursztynowe, a następnie zemdlała. Chciałem ją złapać pomóc. Lecz ten przeklęty demoniczny pies,który udawał Jimmiego mi na to nie pozwolił. Wbił mi swoje pazury w ranę. Spojrzałem na niego, że gdyby mój wzrok mógł zabijać już by nie żył.
- Nie dotykaj mnie! Ty psie! - podniosłem na niego głos. Lecz usłyszałem Banshee. Ermine trzymała ją za nadgarstek i drugą dłonią przykłada nóż do gardła. Co ona wyprawia?! - Ermine, co ty...? - powiedziałem do niej wyrywając się temu psu.
- Lordzie Edgarze, nikt nie posiądzie mocy Pani Glasys, jeśli banshee umrze. Mam w sobie magię wróżek. - powiedziała Ermine. Kątem oka widziałem, że Ulyssesa i ten pies również są w szoku i wkurzeni. Złapałem się za dłoń gdyż rana dawała się we znaki.
- Magia wróżek? - no tak ona nie jest człowiekiem. Lecz musiało w niej pozostać trochę z dawnej Ermine. Więc czemu chce skrzywdzi banshee. Tylko dla tego aby Ulyssesa nie zdobył mocy. Dobrze ale nie za życie banshee nie za taką cenę.
- Skoro jestem selkie, mogę ją zabić - powiedziała była pewna swoich słów.
- Przestań! Chcesz, żebym spalił twoje ciało? - zaszantażował Ermine Ulyssesa.
- Nadal niczego nie rozumiesz, prawda? - Ermine również podniosła głos. Co on ma zrozumieć? - Słuchałam cię tylko po to, by chronić Lorda Edgara. Moje życie nic dla mnie nie znaczy - jednak ciągle Ermine jest tą samą co znałem. Nic się nie zmieniła. Ulyssesa był wkurzony do granic możliwość. Zdał sobie sprawę, że cały czas nie miał jej pod kontrolą oraz zawsze była przeciwko jemu. Przyłożył dłoń do twarzy i przywołał Unseelie Courts , które nas otoczyły.
- Otwórz ścieżkę! Zabiję ją, jeśli tego nie zrobisz - krzyknęła Ermine.
- Ermine, puść Banshee... - powiedziałem do niej.
- Lordzie Edgarze - wyszeptała w moją stronę.
- Jako głowa rodziny Niebieskiego Rycerza, nie poświęcę jej członka po to, by samemu uciec. - powiedziałem do niej śmiertelnie poważnie. Ermine zawahała się i puściła Banshee, a Ulyssesa zaśmiał się. Jakby ktoś opowiedział jemu dowcip.
- Lordzie, to raczej naciągana postawa u kogoś, kto poświęcił swoich kompanów w walce z Księciem - powiedział do mnie spojrzałem na niego. Gdyż wyciągał stare brudy. Uśmiechnąłem się do niego.
- Moi dawni przyjaciele a banshee to co innego. A raczej, moja pozycja jest teraz inna - powiedziałem do niego, że niby nic tamto dla mnie nie znaczyło.
- Czy właśnie to nazywasz dumą szlachcica? Nie potrzeba mi czegoś takiego. Upewnię się, że nigdy nie padnie już żadne słowo z tych twoich plugawych ust. - powiedział to wyciągając otwartą dłoń w moją stronę, a Unseelie Courts ruszyły do ataku. Wiedziałem, że za chwilę zginę. Mam tylko nadzieję, że pozostali będą bezpieczni. Jednak kiedy zobaczyłem znane mi zielone światło. Wiedziałem, kto przyszedł mi z ratunkiem. Lecz jak on dostał się tutaj.
- Przepraszam za spóźnienie, Milordzie. - powiedział Raven stając przed de mną i przyjął postawę gotowości do ataku.
- Raven, zabierz Lorda Edgara i uciekaj! Jeśli się nie pospieszysz, ta rana go zabije - powiedziała Ermina. Spojrzałem na swoje przed ramię. Tylko światło słonecznie może ją wyleczyć. Raven również spojrzał na nią. Podniosłem wzrok na chłopaka, który ruszył do ataku na Ulyssesa nie wiedziałem co o tym myśleć. Jedno było pewne gdyby nie pies jego. Raven by go zabił. Ponieważ jego pies ostatniej sekundzie złapał Ravena za przed ramię. Dobrze było widzieć strach w oczach Ulyssesa. Spojrzałem na swojego przyjaciela, który walczył teraz z pso podobnym Ulyssesa. Raven walka była wyrówna aż...
- Raven! - krzyknąłem ponieważ chłopak leżał na plecach, a na nim stała ta bestia. Tylko jego sztylet powstrzymywał ją od zabicia jego. Nie mogłem mu w żaden sposób pomóc. Zwłaszcza z tą raną. Ulyssesa wydawał się zadowolony.
- Podziękuj także zdrajcy - powiedział patrząc się na Ermine. Która była gotowa na śmierć zamknęła oczy, kiedy ... rzucił się na nią. Jednak woda wyrzucona z szczelin uratowała ją. - CO...? - wydawał się zaskoczony. Kiedy woda opadła przed Ermine stał Kelpie.
- Hej, gdzie się podziała ta twoja moc? - powiedział do niej.
- Ty - Ermine była zaskoczona równie mocno co my wszyscy. Ponieważ każdy wie kogo on na prawdę zawsze chronił. Teraz stanął po naszej stronie chociaż nie ma tutaj Lydii.
- Kelpie? - to raczej nie brzmiało jak pytanie. Raczej jak wyrzuty, że śmiał mu przeszkodzić. Jedno było pewne Ulyssesa był na przegranej pozycji. - Idźcie, zatrzymajcie go ! - wykrzyczał do swoich Unseelie Courts. Kelpie zmienił się w postać czarnego konia i w tym samym momencie ściana wody opadła z dźwiękiem rozlewanej wody na podłogę. Również w tej chwili Raven się uwolnił nie wiem jak. Gdyż patrzyłem na Kelpie. Kiedy na niego spojrzałem przecina pso podobne na pół. Jednak to go nie zabije. Usunie z gry na jakiś czas. Lecz nie zabije puki jesteśmy w świecie wróżów.
- Banshee, chodź do mnie - powiedział Ulyssesa do dziewczyny, która już odzyskała przytomność i klęczała na podłodze. - Powinnaś już odzyskać wspomnienia. Teraz oddaj mi moce Gladys. - Wyciągnął do niej dłoń. Banshee wstała i podeszła kilka kroków do niego. Proszę nie dawaj mu tej mocy.
- Banshee - wyszeptałem. Nie rób tego. On nie jest godzien moc Gladys. Banshee służyła mu pokłon. Proszę nie dawaj mu tej mocy. Powtarzałem w głowie. Jakbym mógł wpłynąć na dziewczynę.
- Chyba przypomniałaś sobie, kto jest twoim panem - powiedział Ulyssesa do niej. On nie jest twoim panem.
- Lordzie Ulyssesie, błagam cię. Oszczędź go... - powiedziała dziewczyna szeptem bardzo cicho z spuszczoną głową. GO? O kim ona mówiła. Czyżby o mnie?...
- Coś ty powiedziała? - Ulyssesa źrenice się rozeszły jakby nie wierzył własnym uszom. Musiał słyszeć lepiej to niż ja. Gdyż był bliżej.
- Po tym oddam to, co Pani Gladys powierzyła mojej opiece - powiedziała banshee. Nie! Chciałem krzyknąć jednak nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Byłem w szoku. Jednak nie daje mu tego. Ulyssesa przypominał jej, że on jest jej panem. W cale nie jest. Jej panem. W nim tylko płynie krew lecz to nie czyni z niego jej panem. - Nie uważam cię za mojego pana - powiedziała do niego. Unseelie Courts cofany się kiedy ona to krzyknęła.
- Banshee... Żeby się upewnić, że nie namieszał ci w głowie, zamierzam go teraz zabić! - powiedział do niej. Akurat ja jestem tym, który miesza w głowach. Raczej powinien te słowa powiedzieć o sobie. Kiedy wykrzyczał ,,zabić'' pojawiła się więcej Unseelie Courts.
- Więcej przeciwników? - powiedział Kelpie, a Ermina i Raven stanieli przed de mną. w tedy usłyszałem krzyk Lydii. Nie tylko nie ona. Nie mogę pozwolić by jej stała się krzywda.
- Nie pozwolę na to! - krzyknęła Lydia zbiegając po schodach. Nie proszę... Uciekaj stąd!! - W końcu zrozumiałam!
- Lydia, nie podchodź! - krzyknąłem do niej. Wstałem próbując do niej podbiec - Lydia! - krzyknąłem raz jeszcze.
- Edgar, za tobą! - krzyknęła Lydia. Odwróciłem się żeby zobaczyć jednego z Unseelie Courts. Jednak Banshee. Zasłoniła mnie własnym ciałem. Nie! - Banshee! - Lydia krzyknęła jak Unseelie Courts ugryzł dziewczynę w ramię. Upadłem zrezygnowany na podłogę. Słyszałem jak Ulysses krzyczy jednak jego słowa nie dodarły do mnie.
- Znów nie udało mi się ochronić moich ludzi - wyszeptałem do siebie. Znowu zawiodłem. Tylko to chodziło mi po głowie. To powinienem być ja nie ona. Byłem odpowiedzialny za nich, nie powinni umierać chroniąc mnie.
- Trzymaj się! Nie poddawaj się! - powiedziała Lydia podchodząc do mnie. Następnie podniosła dłoń do góry - Widmowe ogary, słuchajcie mnie! Natychmiast wracacie, skąd przyszłyście! - krzyczała Lydia do Unseelie Courts
- Dziewko, co ty zamierzasz? - powiedział pogardliwie Ulysses
- Rozproszę tę ciemność poprzez światło dnia - lecz Lydia nie opuściła dłoń tylko dalej trzymała w górze. - Odejdźcie zanim promienie wypalą wam oczy!
- Co może zrobić dziewczynka, która jest wróżkowym doktorem tylko z nazwy? - powiedział Ulyssesa pogardliwie. Spojrzałem na Lydie...
- Ten budynek otacza magia, która łączy dwie noce. Nie ukryjesz przede mną punktu złączenia! - powiedziała Lydia. Spojrzałem wzrokiem na okno. W które mierzyła. Próbując dostrzec to co ona. - To ten księżyc! Lewy księżyc nie poruszył się od czasu mojego przybycia. Kiedy zniszczę ten księżyc, posiadłość powróci do światła.
- Gratuluję spostrzegawczości. Ale czy zdołasz w niego trafić? Jeśli spudłujesz, spektrale rozerwą ci gardło. - powiedział Ulyssesa. Widziałem, że Lydia się zawahała. Jednak ja w nią wierzyłem.
- Lydia, dasz radę. Na pewno trafisz - powiedziałem do niej patrząc się w jej oczy. Później podniosła ona wzrok na księżyc - Teraz. Strzelaj! - Lydia wystrzeliła. Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, który przeszedł przez salę. Spojrzałem na wybite okno.
- Udało się - powiedział Lydia. Lecz nikt nie spuszczał wzroku z okna aż promienne słoneczne wpadły do pomieszczenia. Widmowe ogary ogary uciekały przed słońcem aby nie wypaliło im oczów.
- Lordzie Ulssesie, tędy! - powiedział Jimmie otwierając portal.
- Lordzie, masz niezwykle szczęście, ale pewnego dnia i ono cię opuści. Ponieważ Książę niedługo przybędzie do Anglii - portal zniknał wraz z nimi, lecz on ciągle mówił - Odejdź i pożałuj, że nie zginąłeś tu z mojej ręki. - po nim zniknęli Ermine i Klepie. Spojrzałem na moją dłoń, z która przestała boleć. Nawet po niej nie było śladu. Odwinąłem bandaż, który wcześniej założyła mi Lydia. Lydia rzuciła mi się na szyję.
- Edgar! - krzyknęła z ulgą. Spojrzałem na nią.
- Lydia - powiedziałem do niej...
- Jesteś uratowany! Już w porządku - powiedziała do mnie. Później działo się bardzo szybko. Banshiee dała mi klucz oraz powiedziała, że skoro zaakceptowałem ją jako swojego członka. To już nic nie grozi mojej rodzinie. Ponieważ to ona umrze. Dla niej nie ma ratunku. Smuciła mnie to, że jednak ktoś umrze. Jednak obiecałem sobie, że już nigdy nie dopuszczę do niczyjej śmierć. Wróciłem z Lydią do posiadłość. W karocie poprosiłem ją o rękę lecz dałem jej czas z odpowiedzią. Nie chce aby mnie opuściła.
Ostatnio zmieniony przez natasza793 (28-10-2014 o 14h07)