Xavery Rocheford
Stałem na ganku z kluczykami od frontowych drzwi w ręku i już chciałem wejść do domu, i rzutnąć się bezczelnie na łóżko, kiedy z chałupy wyskoczyła mi szatyna, którą cudem udało mi się tu rano dotachać. Spojrzała na mnie jak na skończonego kretyna i zaczęła bredzić coś o wróżkach, a potem sobie poszła. Wlazła w las i tyle było ją widać. A ja stałem na tym ganku i gapiłem się za nią, nie wiedząc czy mam za nią biec, czy pozwolić by zeżarły ją gobliny czy tam inne stuknięte stworki. Ostatecznie machnąłem na to ręką i wlazłem do domu. Wszędzie unosił się zapach spalonej starej pizzy, a w kuchni znalazłem nawet część tego gumowego rarytasu, którego dziewczyna nie była w stanie zjeść. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok, o mal nie wybuchając śmiechem na myśl co jeszcze Mała mogła nawyprawiać w moim domu. W końcu nieczęsto miewam gości - zwłaszcza płci żeńskiej od kiedy Aria wyniosła się do braciszka.
- Nie jest źle.- mruknąłem pod nosem. Może jak będę to sobie w kółko powtarzał to może na prawdę skończy się mój pech i zacznę żyć tak jak na to zasługuję? (Wyobrażenie : laski, laski, laski, laba, laski). Eh...marzenia. Glebnąłem na kanapę w salonie i odpaliłem TV. Ta jee! Akcja, krew, mordobicie! Tego mi było trzeba.
