Nie wiem, czemu, ale postanowiłam zacząć publikować tu mojego Starlajta, którego możecie znaleźć także na SyFie, dA i FF.net pod tą samą nazwą (na SyFie piszę pod nickiem Marqueree). Ale, mniejsza. Jadu.
|Wstęp|
Ta historia, jak i wiele innych, zaczyna się zwyczajnie. Mamy główną bohaterkę w wieku licealnym, mamy jej problemy zarówno szkolne jak i rodzinne. Ale po kilku chwilach okazuje się, i to dobitnie, że to nie historia taka jak inne. W zwyczajnych tego typu opowiastkach, nasza heroina to zagubiona szara myszka obdarzona ponadprzeciętną urodą, często głupiutka, naiwna oraz skora każdemu do pomocy. No i tradycyjnie – nowa w mieście. Do tego marzycielka, nieraz miewa problemy z nauką. W końcu znajduje „Tego Jedynego” i na przekór całemu światu, jeżeli Ten Jedyny jest na złej drodze życia, próbuje go sprowadzić na dobrą. A potem mamy „They Lived Happily Ever After”.
I tu pojawia problem. Duży problem. Polega on na tym, że nasza heroina bardzo wybiega poza ten ogólnie przyjęty obraz Marysi Zuzanny. Czy jest ładna? Nawet, ale to uroda pospolita i z wadami, a nie jakaś egzotyczna piękność. Czy jest szarą myszką… Raczej nie. Głupiutka? Nijak, a to dlatego, że została obdarzona niesamowitą wręcz inteligencją. Nie jest w żaden sposób naiwna. Chcesz coś? Dajesz coś w zamian, a nie pomaga praktycznie nigdy. W każdym razie, nigdy bezinteresownie. Może się z tą swoją inteligencją wydawać nieco „Marysio-Zuziowata”, ale w odróżnieniu od szablonowej heroiny, ma wady. Jest wredna i pyskata, bardzo często na wszystkich warczy, odstraszając ludzi dookoła. Nie ma żadnych bliższych znajomych, gdyż uważa ich za zbędnych. Może się poszczycić brawurowością, podsycaną niesamowitą wręcz ciekawością – a to, jak wiadomo, bardzo zła mieszanka. Nieraz śmiertelna. Jej rodzina? Zbytnich problemów nie ma. Rodzice ciągle w trasie, ale ją kochają, a ona żyje sobie szczęśliwie z babcią od piątego roku życia w jednym miejscu. Nie jest ani nowa, ani zagubiona – swoje miasteczko zna niemalże na pamięć. Marzycielką ona nie jest, raczej realistką, a problemów z nauką nie ma praktycznie żadnych.
W tego typu historiach, jeśli te historie mają elementy fantastyczne, bohaterka zazwyczaj okazuje się być jakąś nadprzyrodzoną, hiper-potężną istotą, przy czym ratuje swoją planetę jakąś galaktyczną magią, a nie raz i cały wszechświat i sprawia, że martwe planety zaczynają tętnić życiem. I tu mamy kolejny, wielki, czerwony „STOP!”, bo tak tu nie będzie. Nasza heroina to istota ludzka, całkowicie normalna, bez jakichś specjalnych, fizycznych czy magicznych, tudzież kinetycznych mocy.
Jej losy to nie jest jakieś proroctwo, czy coś. Po prostu znalazła się w danym miejscu o danym czasie oraz tak i tak zachowała, kwitując to jednym, krótkim słowem wyrażającym wszystkie negatywne emocje. Ale cóż poradzisz? Nie zauważyło się, jak się wlazło po pas w bagno, to trzeba próbować wyjść.
Albo brnąć dalej.
|ROZDZIAŁ PIERWSZY|
•Zdarzenie całkiem niespodziewane•
Czerwiec, miesiąc tak wyczekiwany przez wszystkich, szczególnie uczniów. Tak uwielbiany… Jednocześnie przez niektórych nienawidzony. Z jednej strony wakacje dwa kroki przed progiem, ale z drugiej… Zacznijmy od tego, że uczniów można podzielić na trzy grupy. Grupa pierwsza to osoby w pełni zadowolone ze swoich końcowych ocen. Oni mogą się odprężyć, wrzucić na luz i już żyć wakacjami, tudzież zdawać ostatnie egzaminy. Do drugiej grupy zaliczają się ci, którzy nie są zagrożeni, ale chcą koniecznie poprawić swoje oceny. Tu zaczyna się stres i włażenie w tyłki nauczycielom, które często kończy się fiaskiem. Najgorzej ma jednak bez wątpienia grupa trzecia, czyli ci, którzy są zmuszeni do poprawiania swoich ocen. No chyba, że nie chcą się dostać do klasy wyższej. Ale w tym jednym liceum w pustynnym stanie Nevada uczniowie byli wręcz zmuszani do poprawek. To nie było dobre rozwiązanie, ale nie dało się nic poradzić. Jednakże czy nauczyciele, skoro już musieli ich przepychać, zmuszali ich do poprawy ocen sami? Nie. I na tym właśnie cierpiała pierwsza grupa uczniów, szczególnie najlepsi z najlepszych.
Natalie O’Correl, na swoje nieszczęście, była jedną z najlepszych. Piątki przeplatane szóstkami, oraz jedna czwórka, z wychowania fizycznego, wytargowana dziesiątkami prób i błędów. Ale jeszcze w czasie roku szkolnego, tego faktycznego. Ale teraz, idąc tak opustoszałym korytarzem, przeklinała swe osiągnięcia w duchu. Odgłos nerwowych kroków okutych w glany o twardej podeszwie stóp wszystkiemu dookoła mówił: „Uważaj, szuka kogoś, na kim mogłaby się wyżyć”. Jednakże ten przekaz został odebrany nader dobrze, i jeśli kogoś napotkała na korytarzu, ta osoba uciekła w podskokach.
Dziś rano przyszłą do szkoły w niezłym humorze. Oczywiście, został on niemalże z miejsca zabity, kiedy dopadła ją wuefistka i oznajmiła, że Natalie MUSI pomóc jej ulubieńcom wyjść z tarapatów jedynkowych. Bo co jak co, ale wystawiając tę naciąganą czwórkę nauczycielka miała gdzieś średnią dziewczyny. Ale oczywiście, kiedy jej pupilki znalazły się w nie lada kłopocie, przypomniała sobie o tym, że Natalie to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza uczennica w szkole! Ale cóż poradzisz, skoro życie jest, jakie jest? Ludzie zwracają uwagę nas ciebie dopiero wtedy, kiedy czegoś chcą. Tak więc, ku niezmiernej wręcz irytacji dziewczyny, została wrobiona w poprawianie ocen trójce uczniów. Czy to było tyle? Oczywiście, że nie! Oczywiście, że jej ulubiona nauczycielka od fizyki musiała ją wziąć na litość i poprosić o pomoc swojemu drugiemu pupilowi. Ścisłowiec-geniusz, ale ze wszystkiego innego kompletny idiota. Choć przy reszcie ze wszystkiego geniusz, bo jemu groziły tylko dwie jedynki. I jako tako było się z nim dogadać. O dziwo, również ci zagrożeni nie przyjęli Natalie jako ratunku zbyt entuzjastycznie. Czemu? Pierwszym powodem był jej charakter, jeden z najgorszych, jakie można spotkać. Wredna, pyskata, niemalże bez cierpliwości. Jednak o ile charakter mogli znieść, to szkopuł tkwił w tym, że Natalie nigdy nie robiła niczego za darmo. Nawet pod presją nauczycieli. Trzecim powodem była jej mściwość, o czym już na początku roku pewien czwartoklasista się przekonał. Chciał sobie „nową i niepozorną” pomęczyć, pomęczył. I gorzko tego pożałował. Natalie bowiem, ta z pozoru zwyczajna, nie wchodząca nikomu w drogę dziewczyna, okazała się być genialnym hakerem. Ale była ich jedyną deską ratunku. A tonący choćby brzytwy się chwyci. Nikt nie był zadowolony, choć jedna strona była zmuszona do poprawy, a druga do zysku.
Wzrok wręcz kocich, oliwkowych oczu dziewczyny prześlizgiwał się po drzwiach, szukając dwucyfrowej liczby wynoszącej trzydzieści sześć. Tam mieli na nią czekać delikwenci, choć Natalie żywiła w sercu cichą nadzieję, że olali to i sobie poszli. Jak to mawiają, nadzieja matką głupich. Kiedy otworzyła z hukiem drzwi, o dziwo z litego drewna, nie ze sklejki, o mało nie jęknęła z rozpaczy. Była tam calutka czwórka, rozsiana po całej klasie. Owo pomieszczenie było salą historyczną i wyglądało całkiem przyzwoicie. Ławki były w niezłym stanie, choć miały już ponad dziesięć lat. Nie, jak na dziesięcioletnie trzymały się świetnie. Wszędzie wisiały mapy, a żaluzje w kolorze kawy, opuszczone całkowicie, odcinały pomieszczenie od rażącego słońca i pustynnego krajobrazu. W klasie siedziały cztery osoby, trzech chłopaków i dziewczyna. I wszyscy chodzili z nią do klasy.
Amadi Martin, afroamerykanin. Przeniósł się do Nevady, do małego Jasper niecały rok temu. I z miejsca skradł serce wszystkim wuefistom, a tych było trzech. Szybko został kapitanem drużyny koszykówki, ale to wcale nie zmieniało faktu, że był idiotą. Poczciwym idiotą, na szczęście.
Mike Lowel zaś był kapitanem drużyny piłkarskiej i bramkarzem o posturze trzydrzwiowej szafy. Nawet jeszcze głupszy od Amadiego, ale za to milutki i skory do pomocy każdemu blondyn. Do tego bardzo wrażliwy, i choć strasznie niedomyślny, to bardzo dużo osób go lubiło. Natalie tolerowała.
Ahmed Farid, rzeczony geniusz, hipis o arabskim imieniu i urodzie. Sprawiał wrażenie wiecznie przyćpanego. Wyglądał jak przyćpany, mówił jak przyćpany. Ale nie był taki. Z przedmiotów ścisłych miał nawet lepsze oceny od Natalie, oraz był osobą raczej miłą. I inteligentną, to najważniejsze.
Niestety, nie ma róży bez kolców, prawda? Czwarta osoba, jedyna dziewczyna w gronie delikwentów nosiła miano Lisa Gaarland, i była prawdziwą zmorą wszystkich. Ale wuefistka była jej ciotką, więc należało pomóc rodzinie. Dziewczyna była prawdziwą, blondwłosą pięknością, przy której Natalie uchodziła za wręcz brzydulę. Jednocześnie, uchodziła przy niej za prawdziwego geniusza ze wszystkiego. Ale najgorsze było to, że obie miały okropne charaktery, a gdyby zostały zaprzysiężonymi wrogami… Obie by na tym ucierpiały, możliwe że i fizycznie. Udawało się im unikać kontaktów, znaczy Natalie udawało się unikać Lisy. Aż do teraz. Kociooka nie wątpiła, że przez to „pomaganie” może wywiązać się konflikt. Blondynka bowiem żyła w przeświadczeniu, że każdy ma być jej uniżonym sługusem i robić za nią wszystko.
- No proszę, proszę, nareszcie! Ileż można czekać? – odezwała się pogardliwym tonem piękność. Natalie zmemła przekleństwo usilnie cisnące się na język, odgarnęła pasmo ciemnobrązowych, prawie czarnych włosów za ucho i westchnęła ciężko, powtarzając sobie w myślach „Nie daj się rozsierdzić, nie jest tego warta”.
- Zależy na co czekasz – odezwała się Natalie pozornie grzecznym tonem – Jeśli chodzi ci o mnie, nie musiałaś wcale czekać. Oszczędziłoby mi to wiele kłopotu – uśmiechnęła się krzywo, z wielkim trudem. Lisa, czego można było się spodziewać, z początku nie zaskoczyła, że ciemnowłosa posłużyła się znaną i kochaną wszystkim ironią. Zdążyła w tym czasie podejść do bujającego się na krześle, zapatrzonego w bliżej nieokreślony punkt araba-hipisa o brązowych dredach do połowy pleców. Zanim jednak zdążyła go zagadać, blondynka jednak, o dziwo, zaskoczyła. Odgłos przewróconego krzesła i szybkich kroków szpil na nieludzkim obcasie, zdenerwowanych kroków należy dodać, oznaczać mogły tylko jedno. Natalie po sekundzie poczuła, jak długie tipsy wbijają jej się boleśnie w ramię i jakaś siła uparcie ciągnie ją, by się odwróciła. Więc się odwróciła. I co zobaczyła? Czerwoną na twarzy, brązowooką, blondwłosą piękność. Ta już chciała otworzyć usta u coś powiedzieć, ale na jej pełnych wargach szybko został złożony długi, niesamowicie zimny palec Natalie. Wzdrygnęła się, całkowicie zaskoczona. W sali panował gorąc, około trzydziestostopniowy, a palce ciemnowłosej były takiej temperatury, jakby siedziała w zimę w nieogrzewanym pokoju. Po kilku sekundach Lisa odskoczyła z piskiem. Zimne ręce były zawsze znakiem rozpoznawczym Natalie, ale żeby aż tak zimne? Cóż, na to wychodzi, że istnieją różne przypadki.
- Z-zimne… - jęknęła głucho blondynka.
- Ale odkrycie! Oczywiście że zimne. Plotek nie słucha? – parsknęła kociooka.
- Jak u upiora! – kontynuowała Lisa.
- Jak u upiora – powtórzyła Natalie z krzywym uśmiechem.
- Ale… Jak to?
- Mam spaczony krwioobieg. To dlatego jestem ogólnie blada i zimna jak trup – ciemnowłosa wcale nie oczekiwała, że ta blondynka o sarnich oczach zrozumie takie pojęcia jak „spaczony” lub „krwioobieg”, skoro na lekcji nie potrafiła odpowiedzieć, co to takiego „fotosynteza”. Ciekawe jakim cudem dobrnęła aż do liceum. Na szczęście udało się uniknąć walki, ale kociooka siedziała doskonale, że wojna między nimi jest tylko kwestią czasu. Ale psuć sobie ostatniego miesiąca przed wakacjami nie miała zamiaru. W każdym razie, nie blondynką.
- Dobra – westchnęła, wymijając oniemiałą, wciąż trawiącą podane informacje Lisę. – W poniedziałek mamy sześć lekcji, więc chcę tu, w tej klasie widzieć wszystkich z waszej czwórki zainteresowanych poprawą ocen o pierwszej – odpowiedział jej zduszony jęk koszykarza i piłkarza – Wiem, że macie trening. Przecież nie musicie przychodzić, tracić czasu ani pieniędzy. Ale kto chce, to mówię – od jednej jedynki biorę dwadzieścia dolców. To tyle – poprawiła torbę na ramieniu i skierowała się szybkim krokiem ku drzwiom, zostawiając czwórkę osób w sali historycznej. Za szkolnym progiem czekała wolność, dwa dni upojnego weekendu. Nie potrzebowała niczego więcej niż spokoju i odpoczynku. Tak więc nie oczekując odpowiedzi, zostawiając kolegów z klasy z decyzją „zapłacić czy nie zdać?” samym sobie, po prostu wyszła.
Natalie O’Correl przekroczyła próg Liceum Ogólnokształcącego imienia Krzysztofa Kolumba w Jasper z niemalże piskiem radości. Czekały ją dwa dni późnego wstawania, płaszczenia tyłka przed laptopem i jedzenia specjałów babci. Czego chcieć od życia więcej? Na pewno nie jakichś niespodziewanych sytuacji. Jak co piątek udała się do kanionu za miastem. Zawsze spędzała tam czas, spędzając ostatnie godziny do zachodu słońca leżąc sobie na półce skalnej nad przepaścią, oglądając piękne, czerwone zachody słońca i robiąc swoje rzeczy na laptopie. Miała ku temu trzy powody. Pierwszy, było to miejsce spokojne, przez nikogo nie uczęszczane. Drugi, niezależnie od kąta padania słońca, zawsze panował tam przyjemny chłód i cień. Oraz trzeci, w całym Jasper nie dało się znaleźć lepszego zasięgu. Zawsze tam chodziła po szkole w poniedziałki, środy i piątki, spędzając czas na rzeczonej półce skalnej całkiem sama i beztroska, rozmyślając. Jednakże nic nie mogło jej przygotować na to, na co się natknęła w drodze tam. Z początku stała jak wryta, z miną kota nagle oblanego kubłem wody z lodem nie mając pojęcia, jak zareagować. Dopiero gdy niby-laserowy pocisk śmignął jej koło ucha dotarło do niej, że przydałoby się gdzieś schować.
Mechy. W kanionie walczyły ogromne roboty.
Link do zewnętrznego obrazka
Lisa Gaarland
Ostatnio zmieniony przez Atraja (07-04-2014 o 16h01)
Dobrze jest od czasu do czasu poświęcić akapit na obszerniejsze wyjaśnienie zjawiska, sytuacji etc., ale bez przesady, bombardowanie takimi informacjami przez połowę tekstu to średni pomysł.
Nie musisz aż tak dokładnie wszystkiego opisywać. Przede wszystkim:

