Strona główna

Forum - Missfashion.pl, gra o modzie dla dziewczyn!

Dyskusja zamknięta

Strony : 1

#1 09-02-2014 o 13h56

Miss'wow
Yoshiko
...
Miejsce: Atlantyda
Wiadomości: 554

Opowiadanie może zawierać przemoc i elementy psychologiczne.


Prolog

     W tych czasach łatwiej o człowieka, niż maga. Współczynnik urodzeń obdarzonych magią wynosi dwadzieścia procent w Ameryce, trzydzieści w Europie zachodniej i centralnej, czterdzieści we wschodniej, pięćdziesiąt w Azji i ponad siedemdziesiąt w Afryce. W dzikich plemionach, które nie wyszły z lasu, współczynnik dosięga dziewięćdziesięciu pięciu procent. Naukowcy twierdzą, że to wszystko przez mieszanie się ras i modernizację.
   Na początku ludzie nie potrafili sobie poradzić bez magii, potem wymyślono rozpalanie ogniska przy pomocy krzemieni. Z wieku na wiek powstawały coraz bardziej skomplikowane narzędzia, przyrządy, maszyny. Człowiek przestał magicznie sobie pomagać, dlatego umiejętności magiczne zaczęły zanikać, a magów rodziło się coraz mniej.
   Niegdyś każdy potrafił panować nad wszystkimi dziedzinami magii, nad każdym żywiołem. Z czasem moce osłabiały się. Dziś trudno znaleźć osobę, która włada choćby dwoma elementami.
   Ja i mój brat urodziliśmy się w Japonii, więc mieliśmy aż pięćdziesiąt procent, by stać się magami, jednak ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie miał specjalnych zdolności. Teoretycznie magia może się przebudzić w człowieku do szesnastego roku życia i od dwóch lat wmawiam sobie, że jestem ustępstwem od reguły, ale za niedługo moje osiemnaste urodziny, a nadzieja wygasa.
   Żyjemy w Ameryce, więc magowie są tutaj bardzo rzadcy, najczęściej szykanowani. Ci, którzy przeżyją dzieciństwo, zakładają gangi, dołączają do mafii, albo są rekrutowani do wojska. I tak średnia życia człowieka magicznego jest krótsza o około dwadzieścia procent, więc często traktuje się ich jak mięso armatnie.
   Historia moja i brata jest w jakiś sposób tragiczna, ale nigdy jej nie wspominamy. Nasza matka zmarła przy porodzie, ale wychowywaliśmy się w dużym domu z ojcem - politykiem. Niestety, pewnego pięknego dnia, cała rodzina dostała ultimatum i musiała wyjechać z kraju. Tak znaleźliśmy się w Stanach, choć nikt już tak nie nazywa tego państwa. Po trzeciej wojnie światowej Kanada, Meksyk i parę państw Ameryki środkowej zniknęły z map, pozostałe kraje Ameryki Południowej i Środkowej połączyły się w jedną Koalicję Ameryk Zjednoczonych i próbują obalić Amerykę Właściwą.
   Nasz ojciec zmarł niedługo po przeprowadzce, a jako uchodźcy nie mogliśmy trafić do domu dziecka, więc zostaliśmy na ulicy. Mieliśmy wtedy po jedenaście lat, nie znaliśmy angielskiego, ani nawet własnych imion. Tata od zawsze zwracał się do nas "pomioty", "dzieciaki" czy "ej, wy". Nie mieliśmy nikogo oprócz siebie, a uliczne życie szybko odcisnęło na nas swoje piętno.
   Zamieszkaliśmy w Dzielnicy Magów Wyklętych, którzy nas przyjęli do siebie lepiej niż rodzinę. Przez parę lat wykonywaliśmy dla okolicznych różne małe zadania, dostając parę centów, czy trochę jedzenia. Zdarzało się, że brat kradł, a był to naprawdę nie lada wyczyn, był on jednak nadzwyczajnie sprytnym, cichym i szybkim człowiekiem. W tej miejskiej dżungli skakał po dachach niczym małpka. Kiedy jednak dochodziło do potyczki z jakimś gangiem, to pierwszy leżał nieprzytomny. Nigdy nie słuchał, gdy kazałam mu uciekać. Sama nie potrafiłam szybko biegać. Moim atutem była siła i wytrzymałość, która niezbyt pasowała do mojego dziewczęcego ciała. Potrafiłam jednak wytrzymać mnóstwo uderzeń i choć cała spuchnięta i zakrwawiona, nadal utrzymywałam się na nogach.
   Gdy mieliśmy szesnaście lat Dzielnica Magów Wyklętych doszczętnie spłonęła, zbombardowana przez Związek Państw Ruskich - ogromny kraj, który od lat toczył wojnę z Ameryką Właściwą. Podobno, gdyby te dwa państwa zaczęły walczyć całą swoją mocą, to cała ludzkość zostałaby unicestwiona w sześć godzin, a ci którzy by przeżyli, umarli by przez promieniowanie, z głodu, a najczęściej z szaleństwa.
Po tym ataku ruszyliśmy z bratem bardziej do centrum kraju. Za wszystkie pieniądze kupiliśmy sobie porządne ubrania, noże i parę drobiazgów, takich jak pastę do butów. Próbowaliśmy się wtopić w społeczeństwo jako skromni pucybuci, uliczni śpiewacy, ludzie od wszystkiego. Wtedy całkiem zatraciliśmy naszą tożsamość. Nie byliśmy dokładnie pewni kiedy przestaliśmy porozumiewać się między sobą po japońsku, kiedy nareszcie nadaliśmy sobie imiona, które nie miały wspólnego z naszą ojczyzną. Mój brat utlenił włosy, ja skorzystałam z solarium, opalając się na obrzydliwy, oliwkowy kolor. Zapomnieliśmy o naszym marzeniu, by zostać magami, by wrócić do Japonii, by odkupić nasz stary dom, przy którym stał grób matki, by znaleźć nasze akty urodzenia i dowiedzieć się jak naprawdę mamy na imię. To wszystko całkiem odeszło w zapomnienie.
   Udało mi się znaleźć pracę na stacji benzynowej, mój brat został kelnerem. Wynajęliśmy malutkie mieszkanie z dwoma pomieszczeniami. Ledwo można było się w nim obrócić, ale nareszcie mieliśmy miejsce, które dało nazwać się domem.
Cieszyliśmy się złudnym szczęściem i spokojem, jednak los nie dawał nam odetchnąć. Chciał jak najszybciej nam pokazać, że w naszym życiu nie ma miejsca na bezpieczeństwo i radość, że to tylko pasmo niepowodzeń i katastrof, a my możemy tylko leżeć skuleni w kącie i błagać o litość.

Ostatnio zmieniony przez Yoshiko (09-02-2014 o 18h49)

Offline

#2 09-02-2014 o 18h25

Miss'gadułka
Lynn
Powinni zrobić anime o ojcu Boruto!
Miejsce: Gdzieś między sadyzmem a przerwą obiadową
Wiadomości: 3 258

Dobra, no. Nie. Muszę po prostu. Muszę. Napisać. To tego ten. No.
Pomysłów odnośnie trzeciej WŚ to ja sama mam multum, więc to mnie szczególnie zainteresowało ^^ Pomysł niebanalny, choć wprawdzie jak dla mnie to dwadzieścia procent populacji to mało nie jest... Ale w sumie, jakby nie patrzeć to i tak ogromna zmiana, taki przeskok ze 100 na 20... Oj, sama już nie wiem, co myśleć! ;w;
W każdym razie, przyjęło się i się podoba. Nie waż mi się tego zawiesić, przynajmniej na razie, póki jeszcze nie zapomniałam, jak się czyta. No i weny, kochana, weny~! <3



https://data.whicdn.com/images/302401948/original.gif

Offline

#3 10-02-2014 o 21h23

Miss'wow
Yoshiko
...
Miejsce: Atlantyda
Wiadomości: 554

Łaa, dzięki za komentarz ^3^  Wiem, że nawet 20% to niedużo, ale biorąc pod uwagę śmiertelność magów, to okazuje się, że spotkać takiego w mieście to naprawdę wyczyn.


Rozdział I
Wersja bez cenzury

Dzień był jak zawsze - pełny roboty od bladego świtu. Najpierw zjadłam z bratem śniadanie składające się z chleba i szynki konserwowej, w której nie było ani grama mięsa. W Ameryce Właściwej bardzo trudno było dostać prawdziwe wieprzowe mięso, było ono rarytasem bogatych. W tym kraju produkowano tylko mnóstwo zboża, a każde inne jedzenie było już modyfikowane genetycznie. Nawet owoce potrafili stworzyć pod szkiełkiem.
Wyszliśmy z domu i pożegnaliśmy się. Od teraz brat opiekował się dziećmi, a ja zaczynałam pracę na stacji benzynowej. Potem on miał dotrzeć do baru, gdzie był kelnerem, a ja sprzątałam w niewielkim barze.
Naprawdę nie łatwo było znaleźć pracę - wszystko robiły maszyny. W bardziej dochodowych miejscach maszyny sprzątały, gotowały, zabawiały gości, uzupełniały towar, w pełni odpowiadały za ochronę. Dla mnie i brata było to jednak dość normalne, ale cztery lata spędziliśmy ze starymi magami i jeszcze starszymi ludźmi, którzy zostali odrzuceni przez społeczeństwo, albo po prostu od niego uciekali. Ci ludzie opowiadali o świecie sprzed Trzeciej Wojny, gdy panował złudny pokój. Mówili o szkołach dla magicznie uzdolnionych, o bezkresnych, zielonych lasach czy łąkach. Ja nigdy nie widziałam lasu. Drewna już od dawna się nie używa - książki są elektroniczne, a meble z plastiku. Tylko obrzydliwy park na środku miasta ma przypominać naturę z przeszłości, jednak trawa w nim jest tak samo sztuczna jak wszystko w kraju.
Minęła właśnie godzina, o której kończyliśmy pierwszą pracę, gdy zadzwonił mój telefon. Telefon był przedmiotem, który kosztował mniej niż bochen chleba, więc zdecydowaliśmy się z bratem, że kupimy je i będziemy mogli zawsze się skontaktować. Nie mieliśmy innych znajomych, a Służby Specjalne nigdy nie przybywały do takich ludzi jak my, więc dzwoniliśmy tylko do siebie. Ale robiliśmy to niebywale rzadko, więc zdziwiłam się, gdy na ekranie wyświetliło się zdjęcie mojego ukochanego braciszka. Zrobiliśmy je w dniu zakupu mieszkania, na tle widoku z okna. Widok był oczywiście niebywale dołujący i brzydki, ale w pokoju jest zbyt ciemno, by było coś widać.
- Tak, braciszku?
W słuchawce odezwał się piskliwy głos brata. Był zdecydowanie spanikowany i mówił przytłumionym szeptem. Słyszałam też jak co chwila odwraca twarz od telefonu.
- Jacyś goście za mną lezą od mieszkania Starej. Jest ich pięciu i dałbym głowę, że to mafia. Mają rury, kastety i...
- Gdzie jesteś? - udało mi się tylko wykrztusić. Nim usłyszałam odpowiedź, już zdążyłam porwać stary rower, którego nikt nigdy nie ukradł, a zostawiam go gdzie popadnie. Po prostu wiedziałam, że brat nie dramatyzuje i nie wyolbrzymia. Normalnie, po prostu by uciekł - nikt by go nie dogonił. W zaistniałej sytuacji musi podejrzewać, że mają gdzieś motory, lub auta, albo pistolety.
- Trzydziesta szósta przy Madisonie - powiedział jeszcze i rozłączył się. Takim właśnie człowiekiem był mój brat. Żadnego "szybko", "boję się" czy "na pewno trafisz?". To co miało być powiedziane, zostało. Było to jednak całkiem normalne - śledzą cię zbiry, dzwonisz po siostrę, nie uciekasz z przyzwoitości, a potem budzisz się już w mieszkaniu, gdzie zmasakrowana dziewczyna próbuje cię opatrzyć, choć sama ma wybitną ze stawu rękę i połamane palce.
Pędziłam rowerem z zawrotną szybkością, łamiąc wszystkie przepisy, które mogłyby mnie obowiązywać. Liczyło się tylko to, by szybko tam dojechać.
Brat zobaczył mnie pierwszy i szybko skręcił w jakąś poboczną uliczkę. Pięciu mężczyzn za nim zrobiło to samo, na końcu wjechałam tam ja, rzucając rowerem na zakręcie. Wszystko miało sprowadzać się do tego, że damy spuścić sobie łomot, czy cokolwiek tam mafia chce, nim doprowadzimy ich do miejsca pracy, lub naszego mieszkania. Tak było najbezpieczniej, choć boleśnie.
Mężczyźni odwrócili się w moją stronę, a ja, przyjmując wojowniczą pozę, splunęłam im pod nogi.
- Czego chcecie od mojego brata?! - wrzasnęłam.
Do wszelkich tekstów "Siostrunia przyszła chronić swojego małego braciszka" się dawno przyzwyczaiłam. Szczerze mówiąc, było to dla mnie już tak nudne, że wolałabym, żeby skomentowali na przykład moją straszną zielonkawą skórę, czy fakt, że stawiam im się bez żadnej broni.
- Jak się nazywacie? - powiedział jeden z nich. Mogłabym pomyśleć, że jest ich szefem, bo był najbardziej napuszony. Ohydne żółte włosy stały pionowo i miejscami błyszczały się na niebiesko od taniego żelu. Twarz była szara, a zęby pożółkłe o papierosów. Był jednak młody, tak jak reszta i mógłby być całkiem przystojny.
- A co cię to? - prychnęłam. Często moje imię umykało mi z głowy, bo i tak nikt go nie używał. Rozmawiałam tylko z bratem, a my pomijaliśmy takie formalności jak imiona.
Faceci spojrzeli po sobie, szepnęli coś, Chudy rudzielec z twarzą usłaną piegami zagwizdał prowokująco.
- Wszyscy możemy rozejść się w jednym kawałku, mamy tylko parę pytań.
Milczałam i kątem oka spoglądałam, jak brat wskazuje na jakąś samotną deseczkę obok mnie. Nie miałam nic innego pod ręką, więc w ostateczności ta broń będzie lepsza niż żadna.
- Możecie sobie wsadzić wasze pytania głęboko w tyłek. Najlepiej temu czarnemu, bo chyba dawno go nikt nie kochał - wskazałam brodą mężczyznę z długimi czarnymi włosami związanymi w wysoką kitkę. Miał minę, jakby przywlekli go tu na siłę i chciał już wracać do domu i ledwo powstrzymywałam przez to śmiech. Miałam nadzieję, że jak powiem coś głupiego o nim, to chociaż przybierze ten sam groźny wyraz twarzy co reszta. On zdawał się nawet nie usłyszeć.
- Słuchaj, wszyscy jesteśmy magami i możemy rozwalić was jak muchy, więc...
- Och, panowie magowie nie poradzą sobie z jedną dziewczyną bez swoich super mocy? Przykre... - powiedziałam ironicznie, choć strach zżerał mnie od środka. Mogłam przyjąć na siebie kij, rurę, a nawet kastet, ale nie poradziłabym sobie choćby z jednym magiem.
Czarnoskóry członek bandy warknął jak zwierze i wyrwał się do przodu, lider go zatrzymał i ustawił do pionu.
- Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z sytuacji, w której się znajdujesz, dziewczyno - odezwał się największy z nich. Miał oko przysłonięte klapką i poparzoną twarz, przez co sprawiał wrażenie najgroźniejszego.
Przełknęłam ślinę ze strachu, przy okazji drapiąc się po brodzie, by zamaskować.
- Czyli naprawdę szczacie w majty...
- Do cholery, powiedz jak macie na nazwisko i nic wam nie zrobimy! - wrzasnął lider, a ja nie wierzyłam w jego słowa. A do tego bardzo mnie przerażały. Bo komu by zależało, by wiedzieć jak się nazywamy? Nawet naszym pracodawcom to wisi.
Wychyliłam się do przodu i dźgnęłam blondyna w pierś:
- Zmuście mnie.
Parę następnych sekund całkiem zlało się ze sobą. Pamiętam, jak rzuciłam się szybko po deskę, jak wrzasnęłam do brata, że ma bezdyskusyjnie uciekać, jak wskoczyłam między facetów i próbowałam ich okładać. Pamiętam zdziwione miny, gdy chrupnęły ich złamane kości. Pamiętam "Nie używajcie magii, nie możecie jej zabić!'. Pamiętam jak krew z rozciętej skroni zalała mi oko, a gdy drugie spuchło od uderzenia to całkiem straciłam wzrok. Pamiętam, jak nadal próbowałam uderzyć ich deską, potem pamiętam krew w ustach i to, że wyplułam zęba. Na końcu pamiętam potężny cios w brzuch i "Wystarczy! Jest nieprzytomna."
Nie wiedziałam kiedy się obudziłam, a już na pewno nie wiedziałam gdzie i dlaczego. Miałam mnóstwo ładnych snów i naprawdę nie chciałam nigdy się budzić. Śnił mi się las, w którym siedziałam z bratem i plotłam wianek. Nie wiedziałam jak plecie się wianki, ale wszystko było tak realistyczne, że nie uwierzyłabym, że to sen, nawet, gdyby z dziupli wyskoczyła ośmiornica.
Leżałam w twardym łóżku, przykryta cienkim, drapiącym kocem. W pomieszczeniu nie było nic oprócz posłania, blaszanej etażerki z tabletkami i szklanką wody, oraz zegara na ścianie. Wszystko bolało mnie niesamowicie, a większość części ciała miałam zabandażowane. Moje ręce były przywiązane sznurem do krawędzi łóżka, przez co bardziej bolały.
Zegar wskazywał siódmą wieczorem, a ja nie potrafiłam sobie uświadomić ile czasu mogłam być nieprzytomna.
"Więcej niż dzień? W takim wypadku musieli wyrzucić mnie z pracy. Chyba, że brat był tak dobry i poinformował moich... Ach, o czym ja myślę. Powinnam skupić się na tym, jak się wydostać."
Czułam jak język wyschnął mi na papier i przykleił się do podniebienia. Nie potrafiłam stworzyć ani kropli śliny, a szklanka na etażerce był istną torturą. W gardle miałam tak sucho, że nie potrafiłam krzyknąć, a szeptanie też szło mi mozolnie. Musiałam przypomnieć porywaczom o mojej obecności w inny sposób.
Nikt nie zatroszczył się, by przywiązać mi nogi. Pewnie dlatego, że jedna była zwichnięta lub złamana. Nie potrafiłam powiedzieć, ale najmniejszy ruch bolał mnie piekielnie. Próbowała przewrócić etażerkę zdrową nogą, lecz ta druga działała na nią jak więzienna kula.
Starzy magowie nauczyli mnie modlitw do Boga. Ja nigdy nie wierzyłam, że jest ktoś nad nami i pozwala by świat był tak bliski zagłady. Jednak w tamtym momencie zaczęłam szeptać wszystkie modlitwy jakie przyszły mi do głowy. Pewnie przekręciłam większość treści, ale nadal liczyłam na cud.
Blaszane drzwi pokoju skrzypnęły i otwarły się powoli. Do środka wszedł mężczyzna w czarnej kitce, a minę miał tak samo znudzoną. Tak jakby codziennie zaglądał do pomieszczenia z pokaleczoną, przywiązaną do łóżka kobietą, która modli się jak wariatka.
- No hej - mruknął, jak gdyby nigdy nic. Wysunął spod łóżka plastikowy taboret i usiadł na nim, spoglądając na moją twarz. Dzięki temu sama zaczęłam się zastanawiać jak muszę wyglądać. Na pewno jedno oko nadal mam podbite, bo średnio na nie widziałam, przecięta skroń nie mogła się zagoić, do tego na policzku mam ślady kolców kastetu, a moja kolekcja zębów została pomniejszona o jeden.
Do głowy przyszło mi dużo przekleństw, wrednych ripost, klątw i próby splunięcia, czy ugryzienia go, jednak udało się wydusić jedno słowo:
- Wody...
Mężczyzna spojrzał na szklankę i uśmiechnął się. Nie spodziewałam się, że chwyci naczynie i ciśnie nim o ziemię.
Moje oczy rozszerzyły się tak szeroko, że zaczęły boleć, od siniaków, które musiałam przy nich mieć. Czułam jak coś ściska mi gardło, a me wargi drżą, powstrzymując płacz.
- Dobij mnie... - jęknęłam. Skoro mam umrzeć z pragnienia, to już wolę dostał potężny cios w głowę i mieć do za sobą.
Brunet najwidoczniej miał bardzo dobrą zabawę, bo spoglądał na rozlaną wodę jak dziecko, które uśmiechem próbuje zamaskować zły uczynek, który popełniło.
- Jak się nazywasz? - spytał.
- Odwal...
- Jak się nazywasz? - chwycił mnie za gardło, a ja poczułam, że żadne złamania nigdy mnie tak nie bolały jak diabelskie pragnienie połączone z podduszaniem. Nie mogłem nawet odkaszlnąć.
- Nie pamiętam- wydusiłam prawie niedosłyszalnie, a mężczyzna momentalnie mnie puścił. Sięgnął do etażerki i wysypał tabletki z plastikowego pojemniczka. Podstawił mi naczynie pod usta, a ja nie byłam pewna czy śnię, czy w środku naprawdę była woda.
Łapczywie zaczęłam pić, wylewając większość na dekolt. Wody nie przestawało ubywać, aż do momentu gdy byłam pełna i odwróciłam głowę.
- Jesteś magiem wody? - zadałam oczywiste pytanie, ale on nie odpowiedział. Wstał i podszedł do drzwi.
- Przypomnij sobie... - mruknął tylko i wyszedł.

Offline

#4 13-02-2014 o 15h20

Miss'nieobczajona
gitarzystka16
...
Miejsce: gdzieś napewno
Wiadomości: 25

/modules/forum/img/smilies/bimbo/smile.gif


Gitarzystka16

Offline

#5 18-02-2014 o 21h15

Miss'gadułka
Lynn
Powinni zrobić anime o ojcu Boruto!
Miejsce: Gdzieś między sadyzmem a przerwą obiadową
Wiadomości: 3 258

Hej no, w kulki sobie lecisz ;_; Ile ja tu czekać na kontynuację muszę? xD
Ja chcę wiedzieć, co będzie dalej! No!
... Bo pokochałam po prostu główną bohaterkę, jest świetna xD Uwielbiam jej teksty xD I w ogóle, aż mnie zastanawia, czego oni chcą od niej...



https://data.whicdn.com/images/302401948/original.gif

Offline

#6 22-02-2014 o 21h14

Miss'wow
Yoshiko
...
Miejsce: Atlantyda
Wiadomości: 554

Ojej, nie myślałam, że ktoś to czyta ; n ;
No to masz, specjalnie dla Ciebie, Lynn:

Rozdział II
Większość mojego czasu poświęcałam na przypominanie sobie wszystkiego. Miałam nadzieję, że jak rozłożę moje życie na kawałki, to w końcu znajdę to nazwisko, którego oni tak pragnęli. Nie mogłam uwierzyć, że nie pamiętam, skoro nasza godność często widniała na pierwszych stronach gazet, gdy mieszkaliśmy w Japonii.
Japonia... Już nawet zapomniałam większość znaków...
Przypominałam sobie pojedyncze dni, ale czym dalej wybiegałam w przeszłość, tym bardziej wszystko było zamglone. Z jednej strony czułam, że to nie jest normalne. Babki z Dzielnicy Wyklętych pamiętały dni, które minęły nawet z sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu, a moje wspomnienia sprzed paru lat były przysłonięte niepokojącą mgłą.
W końcu nadszedł dzień, gdy czarnowłosy mężczyzna zrezygnował z "przypomnij sobie" i zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Powiedziałam mu, że chociażbym siedziała tam całe życie, nie potrafię sobie przypomnieć. Kazał więc opowiedzieć mu co pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Problem polegał na tym, że nic nie pamiętałam.
- Mieszkałam w dużym apartamencie. To chyba było Tokio. Matka nie żyła od porodu, a tata nie wspominał o niej, ani nie miał żadnych zdjęć, więc nic o niej nie wiem. Jak dostał ultimatum to musiałam mieć dziewięć, dziesięć albo jedenaście lat. Ja i brat... Co z moim bratem?
- To nieważne, opowiadaj.
Opowiadałam mu więc wszystko co przypominałam sobie tygodniami. On nic nie mówił i czasami mnie to denerwowało. Nasza historia była smutna i ja nie potrafiłam powstrzymywać łez. Chciałam, żeby on też płakał, wyglądał jednak na kogoś, dla kogo takie rzeczy są codziennością.
- Nakamura - powiedział nagle.
- Co? - wzdrygnęłam się i zacisnęłam palce na kołdrze. Moje paznokcie bardzo urosły i czułam jak się łamią pod naciskiem.
- Wasze nazwisko. Czy brzmiało Nakamura?
Gęsta mgła na moich wspomnieniach zawirowała, jakby chciała przytaknąć. Przypadkiem jednak rzuciła światło na niektóre sytuacje, a moje oczy rozszerzyły się przeraźliwie i napełniły łzami.
- Tak. Tak to może być Nakamura. Tak... Nakamura... - wybuchnęłam płaczem, czując, jak wróciła cząstka mnie, która kiedyś zagubiłam. - Ale skąd ty...? Wiesz coś więcej? Wiesz jak mam na imię? - dopytywałam się.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Nie wiem nic o twojej tożsamości. Wiem za to o pewnych rzeczach, które ojciec zrobił tobie i twojemu bratu.
Podniosłam zdziwiona brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia, ale nie nadchodziły.
- Ubierz się. Czas stąd wyjść - sięgnął do szafki w rogu i wyciągnął z niego jakieś ubrania, rzucając je na łóżko. Nie pamiętam, żeby w rogu stała jakaś szafka.
Czarnowłosy opuścił pomieszczenie, a ja nie ruszałam się z miejsca, wbijając wzrok z szarą koszulę i brązowe spodnie ze sztruksu. Tamten mężczyzna nosił taki sam komplet, tylko zarzucał na to czarny płaszcz. Lider, ten z wściekłe żółtymi włosami, też taki miał, ale jego koszula była poszarpana od dołu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że siedziałam tam tyle czasu, a ani chwilę nie myślałam kim w ogóle są ci ludzie i czego chcą. Czułam się samolubna, że zależało mi tylko na przypomnieniu sobie nazwiska i ucieczce.
Ubrałam się, zaintrygowana i znów usiadłam na łóżku. Czekałam na tamtego mężczyznę, ale nie przychodził, więc zdecydowałam, że najwidoczniej chciał, bym wyszła.
Pierwszy raz drzwi nie były zamknięte i pierwszy raz zobaczyłam coś poza tym pokojem i ubikacją. Nie był to jednak specjalnie zachwycający widok: wszystko było blaszane i stalowe, całkiem szare. Nigdzie nie widziałam też okien, a przerażający chłód uświadomił mi, że jestem pod ziemią. Ten fakt podsunął mi tylko jedno słowo:
Rewolucjoniści.
Naprawdę się przeraziłam. Jeżeli władze dowiedziałyby się o spiskowaniu z rebeliantami, to ja, mój brat, pracodawcy, a nawet sąsiedzi... Wszyscy trafiliby na przymusową służbę wojenną.
- Więc jesteś w końcu - nagle pojawił się przede mną piegowaty rudzielec. Był strasznie chudy i miał zapadnięte oczy. Wyglądał jak zjawa, ale czułam, że to po prostu jego uroda, a nie choroba, czy zaniedbanie. - Myślałem, że będą cię trzymać w tamtym pokoju już całą wieczność. Chodź, pewnie wszyscy chcą cię zobaczyć.
Nie wiedziałam co robić, więc po prostu skinęłam głową. Czułam się tak skołowana, jakbym cały czas tylko śniła. Nic nie chciało się połączyć w jedność. Czemu byli dla mnie mili, skoro ich wyzywałam i pobiłam? Po co w ogóle mnie tu ściągnęli? Dlaczego zależało im na tym nazwisku? Wszystko zostawało dla mnie zagadką.
Przeszliśmy parę korytarzy, wjechaliśmy windą dwa piętra do góry i wysiedliśmy w jakby całkiem innym miejscu. Tam wszystkie ściany świeciły się od guzików i różnokolorowych kabli. Na podłodze, w kątach walały się części jakiś urządzeń. Na środku pomieszczenia stał długi, szklany stół, a za nim ogromny ekran z różnymi mapami, na których migały zaznaczone punkty. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i nie potrafiła stłumić jęku zachwytu.
- Fajnie, co? - uśmiechnął się rudzielec i zachęcił mnie ruchem ręki. Zgodnie z jego poleceniem, podeszłam do stołu i dopiero wtedy zauważyłam, że siedzi przy nim czarnoskóry chłopak, którego "poznałam" już wcześniej, oraz starszy człowiek, który kreślił coś na tablecie.
- Więc w końcu ją wypuścili? - staruszek nagle podniósł głowę znad urządzenia i bardzo się ożywił. Miał poparzoną twarz i naprawdę godne podziwu wąsy. - Dobry Boże, myślałem, że ta biedna dziewczyna nigdy stamtąd nie wyjdzie. Chodź tu dziecko - odsunął krzesło obok siebie, ale ja nie ruszyłam się z miejsca.
- Kim jesteście? Co się tu dzieje? Chcę spotkać się z moim bratem - powiedziałam szybko, nawet nie oczekując odpowiedzi na pytania. Zależało mi tylko na tym, by upewnić się, że brat jest bezpieczny.
- No siadaj, nie panikuj - rudzielec popchnął mnie na krzesło, więc zrezygnowana usiadłam. - Twój brat pewnie jest w drodze.
- Przybędzie tutaj? - odwróciłam się do niego z bladym uśmiechem. Nie pamiętałam kiedy ostatnio go widziałam i ręce trzęsły mi się z podniecenia, że w końcu się spotkamy.
- Tak, szefunio po niego posłał.
- "Szefunio"?
- Nasz szef... - zabrał głos ciemnoskóry i wydawało mi się, że powie coś mądrego, ale zamilkł i już się nie odezwał.
- Nasz szef to głupi dzieciak - oburzył się starzec i pociągnął się za wąsy. - To on wymyślił, żeby cię zamknąć samą, bo wtedy sobie przypomnisz. Głupszego pomysłu nie wymyśliłby nawet on - wskazał palcem na rudzielca, który tylko prychnął i odwrócił się na pięcie.
- Czy to ten blondyn? - spytałam, bo przypomniało mi się, że w czasie walki byłam pewna, że to on dowodzi. Starzec potwierdził, kiwając głową. - Ale, do cholery, czego wy ode mnie chcecie? - walnęłam pięścią w stół, żeby wyładować złość, która się we mnie wzbierała. Oni gadali jak przy herbatce, a ja uświadamiałam sobie, że moje pozornie poukładane życie się rozsypało.
- Spokojnie. Na to przyjdzie pora, gdy przybędzie twój brat - stary mężczyzna zlekceważył moje zachowanie, znów pochylając się nad tabletem.
- Mogę chociaż wiedzieć gdzie jesteśmy, albo kim jesteście? - westchnęłam i wstałam od stołu. Nie mogłam się powstrzymać by nie obejrzeć z bliska wszystkich urządzeń, a najwidoczniej nikt nie miał co do tego zastrzeżeń.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie dokonano wielkich odkryć w dziedzinach życia codziennego. Telefony, telewizory, pojazdy - wszystko zostało mniej więcej takie samo. Wszyscy naukowcy i technicy skupili się na militariach, dopalaczach wojennych, wirusach, które mogłyby zniszczyć kraj od środka. To tragiczna sprawa, gdy przypominam sobie, jak podobno kiedyś wyobrażano sobie przyszłość - latające samochody na wodę, teleportacja, lekarstwa na nieuleczalne choroby.
- To kwatera główna rewolucji - ciemnoskóry przerwał moje rozmyślania. Najwidoczniej starzec nie chciał udzielić mi odpowiedzi. - A my jesteśmy Rewolucjonistami.
- To po co wam ja? - jęknęłam zdesperowana. Nie byłam nikim wysoko postawionym, nie władałam magią, nie miałam zmysłu wojennego, ani najmniejszej chęci mieszać się w rewolucję.
- Na to przyjdzie pora... - powiedział jeszcze chłopak i już nikt się nie odezwał.
***
- Och, bracie, tak się martwiłam!
Chłopak rzucił mi się w objęcia i zalał się łzami.
- Ty się martwiłaś? To ja umierałem z niepokoju co się z tobą dzieje! Byłem już pewien, że po tobie!
- Dzięki, że we mnie wierzysz, głupku - zmierzwiłam mu włosy i otarłam łzy. Chociaż był minutę starszy i jako chłopak powinien być silniejszy, to ja zawsze go broniłam. Byłam od niego wyższa i bardziej wytrzymała, a on miał gadane. Ja byłam pięścią, a on mózgiem w naszym duecie.
- Tak, tak, wszyscy bardzo się cieszymy z ponownego spotkania - blondyn oderwał mnie od brata i wyszczerzył pożółkłe zęby. Pewnie był w tym samym wieku co wszyscy tutaj, nie licząc staruszka, ale wyglądał na wiele starszego. Sceptycznym okiem mógłby być uznany za czterdziestolatka.
- Na pewno nie z tobą - warknęłam do niego. - To ty kazałeś mnie zamknąć w pokoju na tyle czasu!
- Tak, wszystko na mnie! - zgromił spojrzeniem rudzielca. - Pepla cholerna.
- To Senior! - bronił się chłopak, ale blondyn machnął ręką.
- Nieważne, przejdźmy do sedna, bo nie mamy wiele czasu.
- Teraz nie ma czasu na powitanie, ale żebym siedziała na dupie, nie wiadomo po jaką cholerę, to było kilka tygodni!
- Słuchaj, mogłaś wcześniej powiedzieć wasze nazwisko, to teraz byłoby już po wszystkim!
- Jak miałam powiedzieć coś czego nie pamiętam, ty niedorobiony debilu! - wrzasnęłam, ale poczułam dłoń na moim ramieniu i spojrzenie brata pod tytułem "Nie warto" jak zwykle mnie zniechęciło. Powstrzymał tak dziesiątki bójek, które chciałam rozpętać. - No dobra, to o co dokładnie chodzi?
Wszyscy usiedliśmy przy szklanym stole. Przyszedł też mag wody i ten straszny, z klapką na oku. Mój brat wyglądał na najbardziej skołowanego.
- Jesteśmy Rewolucjonistami z Kanady - zaczął szef.
- Kanada nie istnieje od dwudziestu lat - odezwałam się, a Senior skinął głową.
- Istotnie. Ale my nadal wierzymy, że uda nam się ją odzyskać.
- To niemożliwe, Ameryka Właściwa jest niepokonana - prychnął mój brat i tym razem ja go uciszyłam. Jeżeli wiem coś o Rewolucjonistach, to to, że nie wolno im odbierać nadziei. Ci głupi ludzie żyją tylko tym. Nie potrafią wpasować się w zwykłe społeczeństwo, chcą żyć przeszłością usłaną krwią ich przodków. Kiedyś mi to imponowało, teraz nie potrafię tego pojąć.
Szef zignorował nasze komentarze i kontynuował:
- Ameryka ma wielkie wojsko, ale większość rekrutów to nieprzekonani magowie, bez celów i ambicji. Potrzeba kogoś kto ich przekona i poprowadzi ku rebelii.
- I macie na myśli nas? - wskazałam na siebie, z szeroko otwartymi oczami.
- Nie tak szybko. Nie jesteście nawet stąd. Do infiltracji wojska mamy już odpowiednie osoby. Ale nie potrzeba nam twarzy rewolucji, potrzeba nam serca i pięści.
- Jeśli myślicie, że będziemy za was walczyć jak jakieś...
- Wasz ojciec poświęcił całe życie na tą walkę
Podniosłam się, waląc rękami o stół i patrząc szefowi prosto w oczy:
- "Nasz ojciec" nigdy nawet nie odezwał się do nas po imieniu. Szczerze? Mam w dupie, czy wami kierował, wspierał was czy umierał w tym pomieszczeniu. Nie mamy powodu by mieszać się w rewolucję! - chwyciłam brata za rękę i zerwałam z krzesła. - Wypuście nas stąd, a obiecujemy, że nie doniesiemy władzom i po prostu spróbujemy dalej żyć. Wy w swoim wyimaginowanym świecie rewolucjonistów, a my w normalnym. W świecie gdzie ludzie mają poważne aspiracje i problemy.
Zaczerpnęłam głośno powietrza i pociągnęłam brata w stronę drzwi, które ostentacyjnie potraktowałam z kopniaka. Nie rozważyłam jednak, że od paru tygodni mam na stopach tenisówki, a nie ciężkie buty, które zwykle noszę. Jęknęłam z bólu, czując, że złamałam palca, lub palce.
Ktoś poderwał się od stołu, ale nie widziałam kto, bo wpatrywałam się w drzwi windy i miałam nadzieję, że otworzą się umysłem. Nigdy nie używałam windy.
- Czekaj... - błagał czarnowłosy mag wody. - Jesteśmy tacy sami. Nie mamy imion, nie mamy jak wrócić do ojczyzny, nie poradzimy sobie sami.
- My... - załkałam i ścisnęłam dłoń brata. - My nie mamy ojczyzny i nie potrzebujemy imion.
- Przestańcie się okłamywać, że tego właśnie chcecie - tym razem był to głos ciemnoskórego.
Spojrzałam kątem oka na brata. Zaciskał zęby i powstrzymywał łzy. Tym razem on był silniejszy. Czyli wygrywam sześćset dwadzieścia jeden do siedmiu.
- Zamknijcie się! - puścił moją dłoń i odwrócił się do nich. - Nic o nas nie wiecie! Nie chcemy się w to mieszać, jasne! Dajcie nam...
- Umrzecie - powiedział szef z przestraszoną miną. Jakby nigdy nie chciał mówić tych słów. - W waszej krwi jest katalizator, który szybko musi przereagować. Inaczej umrzecie.
- Co... - jęknęłam.
- Wasz ojciec wam to zrobił. Osiemnaście lat temu. Musicie tu zostać.

Offline

Dyskusja zamknięta

Strony : 1