Strona główna

Forum - Missfashion.pl, gra o modzie dla dziewczyn!

Dyskusja zamknięta

Strony : 1

#1 05-02-2014 o 00h40

Miss'Sensei
lillchen
Pani Fioletu i Pochodnych
Miejsce: KremLove
Wiadomości: 976

Śnieg sypie bezustannie od samego rana. Teraz, gdy już zapadł zmrok, białe pagórki skrzą się w blasku latarni, ale śnieg wcale nie przestaje padać. Frunie z purpurowych chmur prosto w ciemność lasów i wiosek. Monotonny stukot kół o szyny obwieszcza światu nadejście pociągu starej daty, jednego z niewielu, jakie w ogóle odważyły się wyruszyć w grudniową noc.
    Świat tonie w bieli, lecz w pociągu dominuje szarość, niedomykające się drzwi przedziałów i ziąb, który zmusza do siedzenia w kurtce i szczękania zębami. Próbowałaś pracować na komputerze, ale skostniałe z zimna palce odmówiły posłuszeństwa. Opierasz się więc o zagłówek i sama nie zauważasz, jak zsuwasz się aż do pozycji półleżącej, jak oczy kleją się coraz bardziej, jak wreszcie ciężkie powieki przegrywają walkę z grawitacją i jak przysypiasz w pustym przedziale pociągu jadącego absolutnie donikąd. Śniąc o cieple rodzinnego domu i rodzinie, która dłużej nie ma prawa bytu, otulasz ramiona dłońmi, jakbyś chciała przytulić samą siebie i ogrzać chłód, którego nie potrafi zniwelować żadna zimowa kurtka.
    Przed oczami poczynają przesuwać się obrazy. Suto zastawiony stół, babcia z barszczem i kot, który zawsze próbował wylać barszcz. Papierowy łańcuch nad drzwiami, od lat ten sam. Dziewczynka z kokardkami na blond kitkach i nachylający się nad nią mężczyzna z cukierkiem w dłoni… „Prezenty, powiadasz? Takie prezenty wystarczą?” Cukierek nie ma smaku, barszcz nie pachnie barszczem, a ten mężczyzna wygląda tak dziwnie, jakby był, a zarazem jakby go nie było. Dziewczynka patrzy na niego, studiuje każdą zmarszczkę na zbyt uśmiechniętej twarzy, wyciąga rękę i próbuje uchwycić dłoń mężczyzny. I znów nie czuje jej dotyku. Bo przecież on…
    Szarpnięcie wyrywa cię ze snu. Jest tak gwałtowne, że kurtka razem z tobą ląduje na podłodze. Za oknem wciąż pada, ale śnieg ledwie widać pośród mroku. Zegarek, który stanął wskutek wstrząsu, wskazuje wpół do dziewiątej i będzie wskazywać tę godzinę jeszcze długo, póki dwóch mężczyzn w domu nie zasiądzie do naprawy. Lecz i wtedy zegarkowi przyjdzie poczekać, aż przestaną się kłócić, czy to bateria jest do wymiany, czy wyzionął ducha cały mechanizm. A już zupełnie na końcu okaże się, że wystarczyło poruszać pokrętłem i zegarek na nowo zacznie tykać, dołączając się do zbiorowego bicia dwunastu zegarów w wielkim domu.
    W skrzypiących drzwiach majaczy światło i skryta za nim sylwetka. Odwracasz się z nadzieją, że to konduktor, ale to tylko senne widmo owinięte kraciastym kocem.
    – Co się stało? – pyta widmo, sunąc w twoją stronę. A ty wzruszasz ramionami, jakbyś nie zrozumiała pytania. Cóż się miało stać? Pociąg stoi. Może jakieś zwierzę zabiegło mu drogę, może śnieg zasypał tory…
    – Gdzie my jesteśmy? – dołącza się głos innego widma. Wciąż siedzisz na podłodze i, otumaniona, nie bierzesz udziału w dyskusji.
    – Koło Górska – słychać autorytatywnie z oddali. – O, widzi pani, tam jest dom mojego wuja…
    – Jaki dom? Jakiego wuja? Jak okiem sięgnąć, tu jest tylko śnieg…
    – Tam, światło się pali, nie widzi pani?
    – Pali się… to chyba znicze na cmentarzu…
    – Gwiazda polarna! – denerwuje się kolejne widmo. – Do przedziałów, czego przeszkadzacie spać porządnym ludziom?!
    Sunąc majestatycznie, widma znikają w czeluści korytarza i znów pozostaje tylko śnieg pośród grudniowej nocy. Teraz działanie zegarka wydaje się przemyślane. On daje czas na ochłonięcie, czas na postój. Przestał odliczać godziny do Wigilii.
    Podnosisz się z podłogi. Wartki potok słów z sąsiednich przedziałów to szemrze, to milknie, jakby zamarzł pośród nagłego ataku zimy. Pociągiem jedzie mało ludzi, a większość z nich wraca, tak jak ty, z sanatorium. Wszyscy chcą już być w domu z rodziną, uczestniczyć w przygotowaniach do świąt, biegać po zakupy i do kościoła, stroić choinkę, w pośpiechu piec pierniki… Potok staje się opowieścią o niebyłych wigiliach, spóźnieniach i zagranicznych kontraktach dzieci, mężów, rodzeństwa, o świętach w ogóle, o Wielkiejnocy i, nie wiedzieć czemu, o Wszystkich Świętych.
    Tylko raz snutą przez tych wszystkich niewiele głosów opowieść przerywa pewny, zbyt pewny baryton konduktora:
    – Proszę o spokój, to drobna usterka, zaraz pojedziemy.
    Ale pociąg stoi w szczerym polu gdzieś koło Górska i ani myśli ruszyć. Czyjś telefon dzwoni kolędą. Korytarzem przemyka kolejne widmo z naręczem koronek i próbuje te koronki sprzedać. „Znakomity prezent dla mamy, babci, cioci!”. Zaciskasz powieki, nie chcesz słuchać o świętach i o wielkiej radości, której wcale nie czujesz, ale sen nie nadchodzi. Pociąg stoi, głosy nie milkną, wydaje ci się, że cała drżysz, że lada moment wysiądziesz z pociągu i pieszo pobiegniesz poprzez zaspy jak najdalej przed siebie, uciekając od domów i rodzin, od pierwszych gwiazdek i Jezuska w żłobie, od wszystkiego tego, czego nie daje się już kochać…
    Wstajesz. Na miękkich nogach idziesz w stronę wagonu, w którym skrył się konduktor. Ale jego też nie ma, jakby rozpłynął się w śniegu. Są za to otwarte drzwi, z których dmie ziąb i do pociągu wpadają białe płatki, formując się między wagonami w grubą, miękką warstwę. Śnieg tłumi stukot obcasów, aż nie ma już co tłumić, gdy stajesz w drzwiach, wyglądając w bezgwiezdną, grudniową noc.
    Bezwiednie zaczynasz szukać światła, o którym mówiły widma. Śnieg sypie tak gęsto, że nie sposób dojrzeć cokolwiek i chcesz się schować do wnętrza pojazdu. Wtem coś lśni na horyzoncie. Czerwony blask przykuwa zmącone spojrzenie i nie pozwala oderwać oczu. Ciało samo poczyna iść w stronę blasku, ignorując zaspy po kolana. Ziąb już nie doskwiera, schodzi na drugi plan wobec światła, które wydaje się tak bardzo znajome. Górsk… Cmentarz… Słowa przyklejają się do języka, smakują opłatkiem i babcinym barszczem. Kudłaty kot biega wokół nich. Nie zastanawiasz się, skąd się wziął kot pośród zamieci. Podążasz za nim w stronę światełka, które napawa jednocześnie przerażeniem i nadzieją.
    „Stoi gwiazdka u zaśnieżonych wrót, kołacze i mruga”. Słowa przychodzą same, przeczytane dawno temu i nie wiadomo gdzie, powracają głosem tego, który przekreślił święta. Cmentarz w Górsku. Cmentarz w rodzinnej wiosce Dziadka. Cmentarz, na którym przed niespełna rokiem spoczął woskowy, dziwnie spokojny i nagle posiwiały Dziadek.
    Światełko przybliża się i poprzez sypiący jak oszalały śnieg widać, że to światełko to mały, czerwony znicz stojący na samotnym grobie. Wokół jest pusto, cicho i biało. Nie ma kościoła, który zapamiętałaś jak przez mgłę z pogrzebu. Nie ma rozległego cmentarza na wzgórzu. Nie ma lasu – obok grobu rośnie jedna zaśnieżona sosna. W oddali rozbrzmiewają dzwonki u sań. Pomimo chmur, niebo usiane jest gwiazdami, upstrzone jak makowiec plamkami rodzynek. Czujesz głód i pragnienie, zaczynasz marzyć o herbacie, ale nie ma ani domu, ani herbaty, ani drogi do pociągu, który pozostał gdzieś niewyobrażalnie daleko. Nie ma nawet kota. Obracasz się dookoła własnej osi, ale w ciemności choć oko wykol nie widać niczego, co w najmniejszym stopniu przypominałoby pociąg.
    A mimo to, zamiast strachu, wypełnia cię coraz przyjemniejsze ciepło. Dźwięk dzwonków narasta. Śnieg pada ci na głowę, na pożyczony na czas pobytu w sanatorium berecik i na… na czerwone kokardki na blond kitkach?
    – Przecież nie żyjesz – mówisz do Dziadka z wyrzutem. Dziadek pochyla się nad samotnym grobem i obok czerwonego znicza stawia drugi, złocisty. I nagle zamiast złocistego znicza na grobie stoi talerz wypełniony piernikami, a zamiast czerwonego – dymiący kubek z herbatą. Grób zamienia się w zastawiony stół, a sosnę przyozdabiają płonące świeczki i stare bombki, o których Dziadek opowiadał, że są w rodzinie, odkąd sięga pamięcią. Ze śniegu wynurzają się ludzie znani z opowiadań i zdjęć w albumie, panie w sukniach z początku dwudziestego wieku i panowie w garniturach. Witają się z tobą, biorą na ręce, wciskają w dłonie ciągutki i kolorowe laseczki z cukru. Na czubku choinki zamiast gwiazdki lśni posrebrzana baletnica. Przybiega prababcia z naręczem koronek od widma z pociągu. Nikt nic nie mówi, a jednocześnie okolica rozbrzmiewa tysiącem głosów. W oddali wciąż dzwonią dzwoneczki.
    Dziadek nie odpowiada. Łapie cię za przegub, otwiera ci dłoń i wciska do niej cukierek w kolorowym papierku. Cukierek pachnie świętami – mandarynkami z powbijanymi goździkami, igłami choinki, barszczem, którego kot nigdy babci nie wylał… Cukierek ma dźwięk wszystkich kolęd naraz. Cukierek smakuje domkiem z piernika i farszem z uszek. Cukierek lśni niczym tysiące prezentów. Zaciskasz go w dłoni i postanawiasz nie zjeść nigdy, może dopiero wtedy, gdy Dziadek znów zniknie.
    Herbata tak kusząco dymi. Bierzesz kubek w obie dłonie, jak wtedy, kiedy byłaś zupełnie mała i nie umiałaś utrzymać go w jednej i gdy każde złapanie kubka za ucho kończyło się poparzonymi kolanami. Przytykasz wargi do brzegu ulubionego kubeczka w tulipany…
    W twarz uderza fala śniegu sypiącego coraz gęściej. Otwierasz szerzej oczy, widząc pociąg, białą warstwę między wagonami i swoje dłonie ze skostniałymi palcami kurczowo zaciśnięte na uchwytach przy drzwiach. Wszystko jest jak wtedy, zanim ruszyłaś za czerwonym światełkiem – tylko zimno przestało doskwierać. W dłoni ściskasz wyciągnięty z kieszeni cukierek w kolorowym papierku.

Offline

#2 09-02-2014 o 15h58

Miss'wow
Yoshiko
...
Miejsce: Atlantyda
Wiadomości: 554

Łaa, ale świetne opowiadanie~! Aż mnie dreszcze przeszły! Takie realistyczne, a zarazem nieprawdziwe. Kawał dobrej roboty.

Offline

Dyskusja zamknięta

Strony : 1