Pora na wymęczony rozdział drugi... Wybaczcie jego długość (dałam od razu dwie części) ;P .
W każdym razie miłego czytania! ;D :
ROZDZIAŁ 2 cz.I
North obudziła się na kanapie w domu Emmy i z przerażeniem stwierdziła godzinę jedenastą. Szybko zerwała się ze swojego miejsca na równe nogi. Emma wcale nie zauważyła jej niecodziennego zachowania i spała nadal w najlepsze, z twarzą przyklejoną dosyć nieestetycznie do oparcia kanapy.
No tak, za bardzo się zasiedziały... Który to już raz?
- Emma, wstawaj! - szturchnęła przyjaciółkę w ramię.
- Yhmm - wyjęczała i przekręciła się na drugi bok. No tak, Em i jej lenistwo... Dlaczego akurat teraz?
- Emma, zaspałyśmy! - zawołała, przeciągając sylaby.
- Nie my, lecz ty - ziewnęła i przykryła głowę poduszką.
- Em, bo zaraz nie wytrzymam i trzasnę cię w tę pustą głowę! Nie widzisz, jak wyglądam?! - krzyknęła.
Przyjaciółka niechętnie otworzyła oczy i zlustrowała ją wzrokiem.
Poczochrane na wszystkie strony świata włosy, rozmazana kredka do oczu, zjedzona szminka i wymięte do reszty ubranie sprawiły, że szybko zmusiła ciało do zajęcia pozycji siedzącej, po czym zawyła przeciągle.
- No właśnie! - North założyła ręce.
Em wstała w ciągu ułamka sekundy, po czym pociągnęła ją do łazienki. Bez gadania zabrała się za zmywanie jej makijażu (wredna, wodoodporna kredka do oczu), nałożyła jej jako-taki nowy, a potem wybiegła do swojego pokoju po jakieś ubranie, w którym North będzie się mogła pokazać urzędnikom. Wróciła po chwili z
sukienką na grubych ramiączkach, z czarnym paskiem w talii, a potem rzuciła w przyjaciółkę czarnymi szpilkami.
- Zwariowałaś?! Ja nie umiem na tym chodzić! Mają z pięć centymetrów! - zawołała z łazienki North, wciskając się w sukienkę.
- Innych "wizytowych" nie mam! Wkładasz te, albo idziesz na bosaka! - odkrzyknęła Emma z salonu, skąd po chwili przybiegła z prostownicą do włosów. Podłączyła ją do kontaktu i zajęła się układaniem włosów dziewczyny. Skończyła za dwadzieścia dwunasta. Wyciągnęła z kieszeni paczkę gumy do żucia i wcisnęła ją przyjaciółce do ręki. - Leć, bo się zaraz spóźnisz! - otworzyła przed nią drzwi.
Tak, tak : leć! Na takich szpilach po nierównym bruku! Bardzo mądre, doprawdy bardzo! - pomyślała dziewczyna i przyspieszyła kroku.
Czuła się, jak kompletna idiotka. W krótkiej sukience, bez rajstop w zamszowych szpilach Emmy (po co ona je w ogóle kupiła?!), teraz starała się rozgryźć gumę do żucia, przy okazji nie chcąc jej połknąć.
Urząd stanu cywilnego znajdował się dwie ulice dalej. Gdyby biegła, droga mogłaby jej zająć około dziesięciu minut. Zostało jej jakieś piętnaście. Ale na tych obcasach...
Spojrzała na swoje nogi, stawiające krzywe kroki i stwierdziła, że to zadanie stanowczo niewykonalne.
Szybko sprawdziła w torebce obecność dowodu osobistego i kilku innych papierów, a potem odetchnęła delikatnie.
I właśnie w momencie, kiedy odetchnęła, jej obcas wraz z nogą wpadł w dziurę w chodniku i trzasnął głośno. Dziewczyna potknęła się, ale w ostatniej chwili zdążyła oprzeć się dłońmi o krawężnik i tylko dzięki temu nie upadła na twarz.
Zaklęła głośno, a potem ściągnęła nienaruszonego buta i jemu również odłupała obcas, tym razem umyślnie. Coś takiego jej nie pokona! Nie ma mowy!
Z dumą wsunęła na stopy tak powstałe baleriny i z ulgą stwierdziła, że idzie się na nich o wiele łatwiej, niż wtedy, gdy posiadały jeszcze podwyższenie.
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?! - powiedziała do siebie w myślach, a potem w końcu zaczęła biec, bo dotarło do niej, że ma tylko osiem minut.
Po drodze zdążyła potrącić jakiegoś małego chłopca (krzyknęła tylko "przepraszam" i pobiegła dalej), przewrócić donicę przy kawiarence i zakląć porządnie za każdym razem.
W końcu, zgrzana i z rozwianymi na wszystkie strony włosami, dotarła pod budynek urzędu stanu cywilnego. Odetchnęła głęboko, poprawiła fryzurę, a potem majestatycznym krokiem weszła do środka.
W poczekalni, na plastikowych krzesłach, siedziały dwie dziewczyny (najwidoczniej bliźniaczki) i żywo ze sobą dyskutowały. W oddali pod ścianą, samotnie siedziała inna dziewczyna, chyba dość nieśmiała, bo wzrok miała utkwiony w ziemię.
Po chwilowym łapaniu oddechu podeszła do okienka, w którym siedziała kobieta w okularach.
- Nazwisko - powiedziała beznamiętnym kompletnie tonem, nawet na nią nie patrząc. Była potwornie blada i miała długie paznokcie, pomalowane krwistoczerwonym lakierem. Poza tym nie miała na sobie choćby śladu żadnego innego makijażu.
- Noth Murray - odparła, nadal oddychając ciężko.
Kobieta wydała jej się dość dziwna, jak na pracownicę urzędu, w którym poniekąd ludzie zawierają śluby. Sama nie wyglądała na osobę szczęśliwą w życiu, która to szczęście ma zamiar przekazać innym...
Długie palce przesunęły sprawnie po kilku guzikach drukarki i po chwili oderwały z tamtąd wąski pasek papieru z nadrukowanym numerem
115.
- Proszę poczekać - powiedziała kobieta, nadal nie odrywając wzroku od gazety, którą czytała. Z tego, co zorientowała się North, był to jakiś artykuł o morderstwie.
Wzdrygnęła się lekko, a potem usiadła na miejscu, obok bliźniaczek. Przez chwilę panowała cisza.
- Ty też masz numer sto piętnaście? - zapytała brunetka. Szczerze mówiąc od siostry odróżniał ją tylko kolor włosów.
- Na to wychodzi - westchnęła. Zaraz...? Czy to znaczy, że będą musiały wejść do tego biura razem? Przecież ona nawet ich nie zna! Co mogłoby je łączyć?
- Jesteś pewna? - chciała wiedzieć blondynka.
- Tak, w stu procentach - zdziwiła się dziewczyna.
- Jestem Sarah, a to jest Clara, moja bliźniaczka - blondynka wskazała na siostrę i uśmiechnęła się wyjaśniająco.
- North. North Murray - dodała po chwili i też się uśmiechnęła, choć bardziej dla rozładowania atmosfery. Upiorna kobieta w recepcji, poranne cyrki ze wstawaniem, sama droga do tego budynku i w końcu wiadomość, że nie jest jedyną powierniczką testamentu pra babuni...
- Możemy być... Ee... Spokrewnione? - zadała to pytanie całkiem poważnie. Obie dziewczyny spojrzały na nią zaskoczone.
- Nie... Dlaczego właściwie cię tu wezwali? - Clara wyciągnęła z torebki kopertę wraz z listem.
- Sama chciałabym wiedzieć - odparła zgodnie z prawdą.
Bliźniaczki wydały jej się dosyć dziwaczne i pokręcone.
I takie w sumie były. Lekko świrnięte, że się tak wyrażę. Wszystko chciały robić razem, ubierały się albo podobnie, albo tak samo, nigdy się nie kłóciły a w dodatku często się zdarzało, że zakochiwały się w tym samym chłopaku.
Żadna jednak nie chciała ranić drugiej i zwykle obie rezygnowały ze swojej "miłości".
North westchnęła cicho. Wszystko to zaczynało jej się coraz mniej podobać. Siedząca pod ścianą dziewczyna, która dotąd nie odezwała się ani słowem. Nie było nawet słychać, czy w ogóle oddycha, pokręcone (może nawet bardziej od Emmy) bliźniaczki, z tym samym numerem, co ona...
Dziwny świat... Zegar na ścianie nadal wskazywał godzinę za osiem dwunastą. Dokładnie tą, o której się tu zjawiła i od tego momentu jego wskazówki się nie poruszyły...
Wszystko to wydało jej się mocno podejrzane...
Bliźniaczki : Link do zewnętrznego obrazka Sarah i Clara Lopez Link do zewnętrznego obrazkaROZDZIAŁ 2 cz.II Adam i Cal szli poępni ulicą, wcale się do siebie nie odzywając. Obaj bali się, że mogą stracić dach nad głową i woleli nawet o tym nie myśleć. Bo gdzie indziej mogliby się podziać?
Rodzice Adama w Stanach, a cała rodzina Cala nie miała zamiaru nawet z nim rozmawiać.
W całkowitej ciszy dotarli pod budynek urzędu i weszli po schodkach do środka.
W poczekalni siedziały trzy dziewczyny. A nie, cztery. Adam dopiero teraz zauważył długowłosą, siedzącą samotnie pod ścianą. Natomiast pozostałe trzy wyglądały dość... Interesująco. Brunetka z ciemnymi oczami, w czarnej sukience, wyglądała raczej na kogoś o duszy rock'n'rollowca i stwierdził, że jest chyba w porządku. Dwie następne uznał od razu za słodkie idiotki, chociaż Cal najwidoczniej miał inne zdanie, sądząc po tym jak patrzył na blondynkę...
Poczuł na sobie kilka zaciekawionych spojrzeń, ale postanowił nie zwracać na nie żadnej uwagi.
Pociągnął przyjaciela w stronę okienka recepcjonistki, która nadal była zajęta lekturą swojej gazety.
- Dzień dobry - na dźwięk matowego, melodyjnego głosu chłopaka, kobieta oderwała się nagle od artykułu.
- Tak? - zapytała patrząc na niego równie zaciekawionym wzrokiem, co pozostali.
Cal roześmiał się w duchu. Gdziekolwiek by nie poszli, wszyscy tak na niego reagowali...
- Adam Waller i Cal Jayson. Dostaliśmy wezwanie - wyjaśnił cierpliwie, obserwując, jak kęs wcześniej zjedzonego pączka, prawie wypada kobiecie z ust.
Szybko się jednak opamiętała, po raz kolejny tego dnia wykonała kilka ruchów długimi palcami i podała Adamowi cienki pasek papieru z nadrukowanym numerem.
- Proszę poczekać - wskazała głową na krzesła w poczekalni i powróciła do przerwanej lektury.
Chłopak spojrzał na przyjaciela porozumiewawczo. Im obou recepcjonistka wydała się postacią dość osobliwą...
Westchnął cicho i miał zamiar skierować się na jedno z wolnych krzeseł, ale uprzedził go płynny i silny głos dziewczyny.
- Jaki dostaliście numer? - brunetka w czarnej sukience patrzyła mu prosto w oczy.
Zaskoczyło go to. Dotychczas ludzie raczej się go bali, lub tylko obserwowali go ze swoich pozycji, ani myśląc się odezwać.
Wyjątkiem był Cal, którego znał od piaskownicy i kilku pracowników supermarketu, którzy zadali sobie trud poznania go.
- Sto piętnaście - powiedział, patrząc na skrawek papieru.
- Oni też? - odezwała się druga z bliźniaczek, która jednak chyba odrobinę się przestraszyła, chociaż starała się to ukryć. Uśmiechnął się pod nosem.
- Chwilę... Wszyscy mamy ten sam? - Cal spojrzał pytająco na dziewczyny.
- Na to wygląda - brunetka wstała i podeszła do nich, pokazując im swoją kartkę.
- Mamy wejść tam wszyscy razem? - popatrzył spod oka na dziewczynę.
- Chyba tak... - wszyscy rozejrzeli się po sobie zdziwieni, ale nie zadawali więcej pytań.
Razem z Calem zajęli miejsca niedaleko dziewczyn i obaj patrzyli w sufit, nic kompletnie nie mówiąc.
Adam spojrzał na zegar. Za dwie dwunasta. Dziwne... Wtedy właśnie tu przyszli i był pewien, że od tego czasu minęło conajmniej dziesięć minut.
Ech, za mało snu - westchnął w myślach i przymknął lekko oczy.
Chwilę potem wszyscy poczuli na sobie powiew powietrza z zewnątrz. Kolejna osoba weszła do budynku. Był to blondyn w ciemnych okularach, na którego widok Adam zawył przeciągle.
- O, mój Boże... To ten debil z imprezy... - wyszeptał do Cala.
- Ten, co zadzwonił na policję?
- Acha - jęknął.
Tym czasem chłopak zdjął okulary i podszedł do kobiety w okienku. Po chwili tak, jak cała reszta, usiadł na krześle z wydrukowanym numerem.
- O, kogo my tu mamy? - uśmiechnął się krzywo na widok Adama.
- Zajmij się oddzielaniem żelu od włosów - warknął.
- No co jest? Obraziłeś się na mnie? - uśmiech Troya poszerzył się znacznie, ukazując nieskazitelnie białe uzębienie (Adam od razu stwierdził, że musi ono być wynikiem wspólnej pracy stomatologów i ortodontów). W myślach nazywał go męską barbie i nie wierzył, że taką ilość sztuczności i samoopalacza da się znaleźć w kimkolwiek. No i jeszcze te herlawe rączki i nóżki... Aż się dziwił jakim cudem on w ogóle nimi porusza.
Bez trudu powalił go na ostatniej imprezie i ,gdyby tylko chciał mógłby to zrobić znowu. A ta chęć wzmagała się w nim z każdą chwilą, kiedy patrzył na lalkowato uśmiechniętego chłopaka.
- Mógłbyś łaskawie się zamknąć? Tak się składa, że mam alergię na twój głos - uśmiechnął się równie krzywo, co jego nowy znajomy i odwrócił się przodem do Cala.
- Numer sto piętnaście! - usłyszeli z głośników. Wszyscy podnieśli się z miejsc.
Adam wzruszył jedynie ramionami i pociągnął przyjaciela do pomieszczenia, którego wielkie, drewniane drzwi zostały dla nich otwarte. Cała reszta (łącznie z milczącą dziewczyną) poszła w ich ślady.
Pokój był ogromny i prawie pusty, jeśli nie liczyć biurka, krzesła obrotowego i dwóch, zupełnie pustych, regałów na książki, które jednakowoż były dość imponujących rozmiarów. Za biurkiem i fotelem znajdowało się wysokie od podłogi do sufitu okno, szerokie na około dwa metry.
Niepewnym krokiem weszli dalej i stanęli przed biurkiem.
- To jakiś żart? - odezwała się po raz pierwszy ruda dziewczyna.
Na blacie biurka leżała jedynie koperta podpisana numerem sto piętnaście.
Adam sięgnął po nią, widząc że nikt inny nie ma takiego zamiaru i otworzył ją jednym, zdecydowanym ruchem.
Drogie dzieci,
I. Sarah Lopez
II. Clara Lopez
III. North Murray
IV. Jenna Clarck
V. Adam Waller
VI. Cal Jayson
VII. Troy Collins - odczytał wszystkie siedem nazwisk i rozejrzał się po zebranych.
Nie pytajcie kim jestem. Nie pytajcie skąd Was znam. Nie próbujcie niczego zrozumieć. Musi Wam wystarczyć tylko to, że wszystkich Was łączy jedno - walka. Nie będziecie oczywiście walczyć w sensie dosłownym. Wygra ten, kto będzie umiał zajrzeć w głąb siebie i zrozumieć swoje błędy.
Z Waszej siódemki, dzieci, zostanie tylko dwójka.
Dwójka, którą połączy prawdziwa więź, pozwalająca im na współpracę.
Czy wiem, kim oni będą? Nie. To jedyna rzecz, której o Was, dzieci, nie wiem.
Nie będziecie ginąć od ciosów. Zgubią Was wasze własne wady.
Niepokora stanie się częścią drogi. Następnie odejdzie od Was pycha. Po niej nadejdzie czas na ślepą ufność. Po ufności zaś wykruszą się nierozwaga i jej siostra ciekawość.
Zostaną tylko odwaga i wytrwałość.
Nie próbujcie się schronić, nie starajcie się uciekać. Ucieczka nic Wam, drogie dzieci, nie da. Będę zawsze krok za wami, cokolwiek postanowicie, ja przewidzę to jako pierwszy. Do końca pozostanę przy Was, potem odejdę i nigdy więcej się nie spotkamy. Nigdy więcej nie usłyszę o Was, ani wy nie usłyszycie o mnie. Nie usiłujcie oszukać Waszego losu. Los Wasz, jest moim bratem i wiem dobrze, że nie da wam odejść bez swojego daru.
Nie bójcie się spotkania z nim. I tak będziecie musieli go poznać. Nawet, jeżeli ta znajomość nie będzie się Wam podobać.
Moje dzieci, o wszystkim już wspomniałem, wszystko Wam przekazałem. Nie zastanawiajcie się dlaczego w tym liście zostały wypisane nazwiska akurat Wasze. Jedynie los zna odpowiedź na to pytanie.
Muszę teraz pożegnać się z Wami. Tak więc to właśnie czynię i życzę Wam odnalezienia samych siebie w tym dziwnym świecie.Ja - wasz opiekun i przyjaciel. Adam skończył czytać i z lekkim niepokojem rozejrzał się po reszcie.
- Jesteśmy tu wszyscy? - brunetka wzięła od Adama list. - Proszę, żeby wyczytane osoby podnosiły rękę - powiedziała, starając się zachować spokój. - Sarah Lopez? - uniosła się ręka blondynki. - Clara Lopez? - tym razem podniosła ją druga z bliźniaczek. - North Murray to ja - wyjaśniła. - Jenna Clarck? - do góry powędrowała dłoń rudej. - Adam Waller?
- Ja - spojrzał na North lodowatym wzrokiem. Zaczynał się niepokoić. Odpowiedziała mu dokładnie tym samym i powróciła do odczytywania.
- Cal Jayson? - ramię Cala również się uniosło. - Czyli Troy to ty - popatrzyła w stronę blondyna.
- I to by oznaczało, że jesteśmy tu wszyscy... - uśmiechnął się lekceważąco Adam.
- Mógłbyś się nie wygłupiać? - Cal zgromił go wzrokiem, więc zamilkł na chwilę.
- Co to ma znaczyć? - Jenna odebrała list North i zaczęła po raz drugi czytać tekst. - Jak to
"będziecie ginąć"...? - popatrzyła na resztę.
- To wygląda, jakby ktoś nam groził... - Clarę przeszedł dreszcz.
- Naprawdę się boicie? Ja niebardzo - Troy zaczął się bawić swoimi okularami przeciwsłonecznymi.
- No tak, ty się niczego nie boisz - prychnął Adam.
- Czy ktoś może nam do jasnej cholery wytłumaczyć co się tutaj dzieje?! - North podniosła odrobinę głos. Ale przy jego sile to wystarczyło, żeby Adama i całą resztę przeszedł dreszcz.
- Wiecie... Mnie się to wydaje całkiem poważne... - Cal oparł się o biurko.
- A ja sądzę, że to jakiś numer - odparł Troy. - Idę do tej kobiety z recepcji - oświadczył i wyszedł z biura. Chwilę potem reszta do niego dołączyła. - Nie ma jej. Nikogo tu nie ma - roześmiał się. - To są, &*#@$ jakieś jaja. Spadam stąd, trzymajcie się - uniósł jedną rękę w geście pożegnania i wyszedł z urzędu.
- Myślicie, że - zaczęła Sarah, kiedy zamknęły się za nim drzwi, ale nie dokończyła, bo wszyscy usłyszeli głośny pisk opon i potworny krzyk. Nie czekając długo, wybiegli na zewnątrz. Samochodu już nie było. Za to na jezdni leżał Troy. Na pewno i całkowicie martwy.
- O mój Boże - bliżniaczki oparły się na sobie, prawie upadając na Adama, który był akurat najbliżej, ale nie zdenerwował się, bo każdy tam miał pełne prawo poczuć się słabo.
- Cholera... - szepnął.
- Może zadzwońmy na policję? - zaproponował nieśmiało Cal.
- Policja nic tu nie da - odparła Jenna, której całe zdarzenie zdawało się w ogóle nie poruszyć.
- To co my teraz zrobimy? - North spojrzała prosto w oczy Adama.
Niepokój, jaki zobaczył wtedy na jej twarzy został w jego pamięci do końca życia.
- Nie wiem - szepnął i oparł rękę na swoim czole. Wszyscy stali, jak słupy, naprawdę przerażeni, nie mając kompletnie pojęcia co dalej z nimi będzie.
Jedynie Jenna zachowała stoicki spokój i zaproponowała, żeby wszyscy zebrali się w jednym miejscu, a mianowicie jej domu, dwie ulice stąd.
Troy i Jenna ;] :Link do zewnętrznego obrazka Troy CollinsLink do zewnętrznego obrazkaLink do zewnętrznego obrazka Jenna Clarck
Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (17-01-2014 o 18h37)