Strona główna

Forum - Missfashion.pl, gra o modzie dla dziewczyn!

Dyskusja zamknięta

Strony : 1

#1 29-12-2013 o 20h41

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

Prolog jest jakby zakończeniem historii, którą poznacie w kolejnych rozdziałach. Wszystko będzie powoli stawało się jasne, aż dotrzemy do epilogu. Cóż, miłego czytania (za błędy przepraszam) ;D


                                         Link do zewnętrznego obrazka
                                Link do zewnętrznego obrazka
                                        Link do zewnętrznego obrazka






PROLOG


                                                          Na dworze panował przejmujący chłód. Drżała tak bardzo, że nie była w stanie się opanować. Adam miał tu być ponad piętnaście minut temu, więc dlaczego się spóźnia...? Ogarnęła ją fala niepokoju. A jeśli i jemu coś się stało?
Nagle zobaczyła jego lekko zgarbioną sylwetkę. Był ubrany w bluzę z kapturem i te lekko za duże jeansy. Podbiegła do niego, żeby w końcu usłyszeć to, co miał jej do powiedzenia. Kiedy tylko spojrzała na jego siną z przerażenia twarz i te mokre, szare oczy... Wiedziała, że coś musiało się stać.
- Adam? - wyszeptała, łapiąc jego twarz w dłonie, by na nią spojrzał. - Adam, proszę cię. Powiedz coś! Cokolwiek! - chłopak patrzył na nią, jakby nie rozumiał co mówiła. Jakby był teraz w innym miejscu, niż to, w którym znajdowali się oboje.
- Ona... Zrobiła to... Sarah... - mówił, jakby nie był w stanie niczego powiedzieć. - Pojechała tam. I zabrała ze sobą Clarę... Ja ją błagałem, żeby... Ale mnie nie słuchała. Nie chciała mnie słuchać. Ten budynek, ta fabryka... To, co mówił Cal, to prawda. Tam była bomba... Złapali je i zagrozili, że jak policja nie odłoży broni, to je zabiją. Chcieli odciąć zasilanie, ale przecięli nie to co trzeba i... I one tam zginęły. Na moich oczach - mówił coraz szybciej, jakby był w amoku. Teraz zauważyła, jak bardzo jest wyziębiony i jak strasznie się trzęsie. Nie miała czasu przetworzyć w głowie słów, które wypowiedział i szybko usiadła razem z nim na chodniku.
- Adam, czy one...? - poczuła, jak pod jej powiekami pojawiają się łzy. - One...? - tak bardzo chciała się teraz rozpłakać, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. On jej potrzebował i nie mogła mu pozwolić się załamać, a jej łzy na pewno by go pogrążyły.
- Spłonęły. Przy mnie. Nic nie mogłem zrobić, nie pozwolili mi. Trzymali mnie, żebym ich nie uratował... Kiedy się wydostałem było za późno. To wszystko moja wina! Gdybym jej zabronił! Zrobił cokolwiek, to one obie by żyły! - krzyczał tak rozdzierająco, że siła jego głosu mogłaby z całą stanowczością rozpruć powietrze.
Szybko złapała go mocno za nadgarstki i spojrzała mu w oczy.
- Nic nie mogłeś na to poradzić, nie posłuchałaby cię – mówiła stanowczym, ale łamiącym się głosem, którego to łamania nie była w stanie powstrzymać.
- Mówisz tak, żebym nie czuł się winny. A ja nie jestem w stanie spojrzeć w lustro, ani tym bardziej w twoje oczy… Dlaczego ty jesteś taka cholernie dobra?! Do szpiku kości. Gdybym spróbował cię zabić, wybaczyłabyś mi. Zbyt wiele mi wybaczasz – teraz widziała wyraźnie łzę, która spłynęła mu po policzku i spadła na chodnik pomiędzy nimi. Ujęła szybko jego twarz w dłonie i patrzyła mu bez słowa w oczy. Jej łzy przestała już powstrzymywać jakakolwiek tama. Spłynęły swobodnie po jej twarzy.
Bo wiedziała, że mówił prawdę. Zawsze go usprawiedliwiała, czego by nie zrobił. Był dla niej, jak czarny anioł, którego tak bardzo potrzebowała, tak strasznie pragnęła, nie mogła się od niego oderwać. Od tych płonących, szarych oczu, w których potrafiła się zanurzyć bez pamięci… A jednocześnie, on jej potrzebował. Albo tylko jej się wydawało, że była mu potrzebna.
- Dlaczego? – zapytał i tym samym przerwał  ciszę, która stawała się nie do zniesienia. – Dlaczego, North? – zapytał po raz drugi. A ona nie umiała mu odpowiedzieć. Przecież wiedział, rozumiał. Nie był ślepy, ani tym bardziej głupi. Jednocześnie tak strasznie bała się do niego zbliżyć, a z drugiej nie chciała już nigdy się z nim rozdzielać. Pragnęła w końcu poczuć jego ciepło, lub jego chłód. Przyjęłaby wszystko, co chciałby jej dać.
Zaczęła głaskać go delikatnie po twarzy. Dlaczego to wszystko musi tak ją boleć?
- North? – wymówił jej imię i położył jej rękę na ramieniu, które mocno ścisnął. – Błagam, powiedz coś.
- Co ja mam ci powiedzieć? Wszystko już wiesz. Wiesz dlaczego stałam kilkanaście godzin pod więzieniem, wiesz dlaczego czekałam na ciebie tamtej nocy, kiedy umarła Jenna, wiesz dlaczego byłam przy tobie w tamtym szpitalu, kiedy wszyscy myśleli, że umierasz… Dlaczego krzyczałam, kiedy bili cię pod klubem… Wszystko to wiesz. Tylko nie chcesz tego powiedzieć. Bo boisz się, że mnie zranisz – ostatnie słowa wyszeptała ledwo słyszalnie. Tak, żeby dotarły tylko i wyłącznie do niego. - Z nich wszystkich zostaliśmy tylko my. Nikt więcej. To my jesteśmy tą dwójką, o której On napisał w liście. Ty i ja, rozumiesz co to znaczy?  - spojrzała w chodnik.
Nic nie powiedział. Po prostu przyciągnął ją do siebie i objął z całej siły.
- Rozumiem – szepnął. Jego głos zabrzmiał tak spokojnie, jakby to wszystko się nie wydarzyło. Kiedy poczuła, jaki jest gorący przez chwilę nie mogła w to uwierzyć. Zawsze wydawało jej się, że gdy go dotknie, okaże się zimny, jak kostka lodu. Tym czasem on był prawie rozpalony. Schowała się w jego  ramionach, tak silnych, że z łatwością mógłby ją teraz zabić, a potem skończyć z samym sobą i z całą tą historią. Ale oboje wiedzieli, że muszą wytrzymać do końca. Zapomnieć o przeszłości i żyć chwilą obecną, cokolwiek miałoby to oznaczać. Wiedzieli już, że nie zginą. I ta świadomość wywołała u nich obojga łzy ulgi. A jednocześnie byli pewni, że zapomnienie o koszmarze, w którym brali udział nie będzie łatwe. Jeśli w ogóle okaże się możliwe.
- To co teraz zrobimy? – zapytała i spojrzała na niego. Uśmiechnął się do niej lekko, a potem nachylił się nad nią i pocałował. Zaskoczyła ją delikatność jego ust. Ust, których dotyk starała się sobie wyobrazić przez cały ten czas. I nie zawiodła się. Zarzuciła ręce wokół jego szyi, by znaleźć się jeszcze bliżej niego. Jego ramiona oplotły ją jeszcze mocniej. Wszystko, co było napisane w liście już się stało. Z dokładnością, co do sekundy. Tylko jednego On nie zdołał przewidzieć. Tego, że ona i anioł się pokochają. Miłością pragnącą wieczności. Teraz oboje wstali z chodnika. Adam wziął jej rękę i ścisnął mocno. Teraz już nigdy jej nie zostawi, a ona nie zostawi jego. To, co przeżyli złączy ich już na zawsze. W głębi duszy wiedziała, że nie umiałaby być z kimkolwiek innym. Nikogo innego tak nie pokocha i przy nikim nie znajdzie szczęścia.
- To… Chodźmy go poszukać – powiedział, jakby wszystko wyczytał z jej myśli, a potem ruszyli prosto przed siebie. Czas zacząć nowy rozdział.

Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (06-01-2014 o 19h50)

Offline

#2 29-12-2013 o 22h42

Miss'gadułka
Sszyszka
...
Miejsce: Okolice Jeleniej Góry
Wiadomości: 3 443

Wciągnęło. Fajnie się zapowiada. Nie mogę doczekać się dalszych rozdziałów. Nawet nie zwracałam uwagi na błędy, o ile jakieś są. Cóż czekam na następny rozdział.


|Ask|Blog|Instagram|

WRÓCIŁAM~~

https://45.media.tumblr.com/5e1ed6549c0d6ceeb4a08a5434504f7b/tumblr_nxw2qxPJIa1up7gxfo5_400.gifhttps://45.media.tumblr.com/57397f448f8e7f4e15ba1dba6d386309/tumblr_nxw2qxPJIa1up7gxfo1_400.gif

Offline

#3 30-12-2013 o 12h08

Miss'ok
Cora
...
Wiadomości: 76

Nie wyłapałam żadnych błędów. Prolog troszkę przydługi, ale to nie zniszczyło tej oryginalnej atmosfery. Bardzo fajnie się zapowiada, chociaż mam nadzieję, że nie planujesz zbyt krwawych rozdziałów /vendor/beemoov/forum/../../../public/forum/smilies/wink.png Pisz dalej, bo nie mogę się doczekać. Więcej weny życzę /vendor/beemoov/forum/../../../public/forum/smilies/big_smile.png

Offline

#4 02-01-2014 o 21h02

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

Na początek - baaardzo dziękuję za Wasze opinie. Dzięki nim mogę się odrobinę podbudować i w razie czego poprawić błędy, które się wkradają do mojej twórczości ;P. A teraz życzę miłego czytania rozdziału pierwszego. Na razie będzie spokojnie, ale niech Was to nie zniechęci ;D



ROZDZIAŁ 1cz.I

                                                 North Murray była zwykłą dziewiętnastolatką z okolic Londynu. Z wyglądu nie wyróżniało jej kompletnie nic. Była taka, jak miliony innych dziewczyn na tym świecie. Brązowe włosy, ciemne oczy, średni wzrost.Ubierała się raczej w rockowym stylu. Jak wiele innych nastolatek z Londynu. Znikała w ogromnych tłumach, przewijających się codziennie przez miasto i szczerze mówiąc nigdy jej to nie przeszkadzało. Nie chciała być bardziej widoczna, niż inni. Mieszkała sama w niewielkiej kawalerce w kamienicy na Kingsway, skąd miała blisko do pracy w restauracji. Chciała uzbierać na własny samochód i stać się osobą całkowicie od nikogo niezależną.
Z charakteru była dość... Asertywna. Dostała od losu cięty język i potrafiła go używać. Nie pozwalała nikomu się krytykować, ani wchodzić sobie  w paradę. Za wszelką cenę dążyła do swojego celu i nigdy nie zbaczała z wyznaczonej sobie przez siebie drogi. Po prostu osiągała swój cel za wszelką cenę. I między innymi dlatego On ją zauważył. Ale o tym później.
                                                     Obudziła się bez pomocy budzika, co zarejestrowała z niekłamanym zadowoleniem. Bo dźwięk wydawany przez budzik nieprawdopodobnie ją irytował i nic nie mogła na to poradzić. Budzik doprowadzał ją do szewskiej pasji, kiedy w okolicach godziny szóstej rano zaczynał podskakiwać, jak opętany.
Uśmiechnęła się lekko i od razu wyłączyła urządzenie, nie dając mu szansy na rozpoczęcie koncertu. Z niewielkim trudem wygrzebała się z pościeli i usiadła na łóżku. Spojrzała na zegarek. Siódma. Jak na sobotę obudziła się dość wcześnie. Trudno, najwyżej odeśpi to w innym życiu.
Wstała i pościeliła łóżko. Wykonała poranną toaletę. Potem szybko wskoczyła w jeansy i czarną bluzkę na ramiączkach. Do tego czarne botki, nabijane ćwiekami, skórzana kórtka i okulary przeciwsłoneczne. Usta pociągnęła jedynie brzoskwiniową szminką i była gotowa. Miała to szczęście, że nie musiała nakładać na twarz kilogramów podkładu. Nie świeciła się nawet bez pudru. Do swojej torby, worka, wrzuciła butelkę wody, iphone'a, słuchawki i portfel. Śniadanie postanowiła zjeść na mieście. Wyszła z domu i zamknęła drzwi na klucz, po czym pociągnąła za klamkę. Trzeba było się upewnić... W tej dzielnicy złodziei na pewno nie brakowało... Wrzuciła klucze do torby i zeszła na dół po schodach. Otworzyła bramkę i znalazła się za ogrodzeniem.
Na ulicy, pomimo wczesnej godziny i tego, że była właśnie sobota, życie toczyło się pełną parą. Korki, trąbiący na siebie kierowcy, tłumy podążające w niewiadomym jej kierunku. Wszyscy jak zwykle się spieszą, biegną gdzieś na oślep. Ale ona była ponad to. Nigdy nigdzie jej się nie spieszyło, żyła bezstresowo i to jej się podobało. Nie miała kompleksów i uważała je wręcz za śmieszne. Sądziła, że najważniejsze jest, by pozostać sobą w tym bez przerwy zmieniającym się świecie.
                                         Szła chodnikiem wzdłóż sklepowych witryn. Postanowiła zajść do którejś kawiarni sieci Starbucks, po kawę właśnie. Musiała się w końcu rozbudzić, jeśli miała potem wstąpić do Emmy. Jej przyjaciółka była dość... Wybuchowa... Wszędzie było jej pełno, nakręcała się, jak katarynka i potrafiła gadać bez końca. Lubiła ją, ale czasami ją to męczyło. Mogłaby przysiąc, że Emma ma ADHD. I to jakąś wyjątkową jego odmianę.
Szybko zapłaciła za duży kubek kawy na wynos, potem od ulicznego sprzedawcy kupiła drożdżówkę i  jadła to po drodze na Wells Street, gdzie mieszkała jej przyjaciółka. Szła powoli, noga za nogą, ciesząc się wrześniowym słońcem. Dobrze wiedziała, że to tylko zmyłka. Za tydzień zacznie się robić zmino, jak w chłodni, słońce zniknie, a w jego miejsce pojawią się deszczowe chmury. I znowu trzeba będzie wyciągnąć z szafy stary, czarny sweter...
Obok niej z łoskotem przejechało na rowerach dwóch chłopaków. Za nimi biegł dość spory pies, ale raczej nie wyglądał na groźnego. Skręcili w boczną ulicę od Walls Street i zniknęli jej z oczu.
Cóż, ulica, na której mieszkała Emma z całą słusznością była nazywana przez miejscowych "Dzielnicą Artystów". Mieszkali tu początkujący muzycy, malarze, pisarze, czy choćby pasjonaci graffity. Kiedy przechodziło się między węższymi uliczkami, możnabyło usłyszeć dźwięki rozmaitych instrumentów i wielu rodzai muzyki. Stukanie w blachy, walenie w plastikowe karnistry na wodę, czy dmuchanie w rury było tu na porządku dziennym i brzmiało całkiem intersująco. Oczywiście przez jakiś czas. Potem każdego normalnego człowieka zaczynała porządnie boleć głowa. Nie mogła zrozumieć jak Emma jest w stanie żyć w takich warunkach. No, ale w sumie ona była do tego stopnia pokręcona, że wszystkiego można było się po niej spodziewać. Dosłownie wszystkiego. Od kiedy przefarbowała włosy na intensywny pomarańczowy,co strasznie gryzło się ze wściekle zielonymi oczami, North nic nie było w stanie zdziwić.
Dochodziła właśnie do pofarbowanych na biało drzwi. Zadzwoniła domofonem.
- Tak? - usłyszała głos Emmy.
- To ja, otwórz drzwi.
- Ja? Nie znam nikogo o tym imieniu - no tak. Em i jej specyficzne poczucie humoru...
- Nie wygłupiaj się, nie mam zamiaru się z tobą bawić w kotka i myszkę - wywróciła oczami i westchnęła głośno.
- Dobra, już dobra... Nie musisz się od razu obrażać. Wchodź - drzwi puściły i mogła wejść do środka. Szybko wdrapała się na pierwsze piętro i dotarła do drzwi z numerem pięćdziesiąt dwa. Zapukała.- Otwarte! - odpowiedziało jej z wnętrza mieszkania. To kolejna rzecz, której nie rozumiała w życiu przyjaciółki. Nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Jakby wierzyła, że każdy złodziej ominie łaskawie jej dom i pójdzie na drugie piętro okraść kogoś innego.
Westchnęła cicho, uśmiechając się pod nosem i weszła do środka.
- Jesteś głodna? Robię śniadanie - zawołała z kuchni Emma.
- Dzięki, jadłam po drodze. Co porabiasz? - rzuciła rorbę na krzesło w kuchni i stanęła nad przyjaciółką.
- Aktualnie smażę jajecznicę. A po smażeniu jajecznicy obie będziemy kończyć moje najnowsze dzieło - ścianę w salonie - uśmiechnęła się po swojemu i sięgnęła po talerz, na który przełożyła potrawę. - Chodź, usiądziemy - zaproponowała. Usiadły przy stoliku.
- Smacznego, madamme - North sięgnęła po kopertę, leżącą na samym środku stołu. - Co to?
- A, zapomniałam ci powiedzieć! Do ciebie, z niewiadomych przyczyn wylądowało w mojej skrzynce - Emma napiła się soku pomarańczowego i otarła usta. Tak... Ona cała była pomarańczowa...
Dziewczyna otworzyła kopertę za pomocą noża i zaczęła czytać.


WEZWANIE

North Murray proszona jest o stawienie się dnia czternastego października o godzinie dwunastej w południe w urzędzie stanu cywilnego. W razie nie stawienia się na miejscu o czasie, mogą czekać Panią konsekwencje prawne. Podpisano :
Nickolas Carter - Millwson.



- Jezu! Co ja znowu zrobiłam?! - zawołała z przestrachem. Emma szybko odebrała jej dokument.
- Oj, głuptasie! Urząd stanu cywilnego zajmuje się między innymi przekazywaniem testamentów. Nie ściga ludzi za ich wykroczenia! - roześmiała się.
- Ale te konsekwencje prawne... - przeszedł ją dreszcz.
- Ech, wyluzuj cykorku. To na pewno nic poważnego. Pewnie twoja pra babka przeszła na drugą stronę i nie mają co zrobić z testamentem. Napisali tak, żebyś na pewno przyszła, bo nie chce im się tego trzymać - Emma włożyła talerz wraz ze sztućcami do zlewu i usiadła na powrót przy stoliku.
- Pewnie masz rację... - North odetchnęła delikatnie i sięgnęła po szklankę Emmy, nadal wypełnioną do połowy sokiem pomarańczowym.
- Nie krępuj się.
- Cóż, będę musiała tam pójść... Cholera, rodzice mnie zabiją! - przeczesała włosy palcami.
- Daj spokój, za co? Za to, że pra babka zwinęła manatki i przeprowadziła się na górę? Nie bądź śmieszna! A teraz wkładaj fartuszek, idziemy malować salon! - rzuciła w nią długą za kolana, białą koszulą.
- Jak chcesz... - wstała z krzesła i obie poszły do salonu.
                                                      Po malowaniu obie były tak zmęczone, że nie miały siły ruszyć się nawet z kanapy. Leżały z nogami na oparciu i patrzyły na wynik swojej pracy.
- Po dłuższej obserwacji stwierdzam, że mamy talent, siostro - Emma ziewnęła przeraźliwie.
- Ty za to posiadasz jeszcze naiwną przyjaciółkę, która zgodziła się harować za marną kawę - uśmiechnęła się North.
- Nie musisz być zaraz taka wybredna. Powiedz tylko, że kawa z mojego nowego ekspresu ci nie smakowała, to wylądujesz na bruku.
North się roześmiała. W ustach Emmy, która nigdy o nic zbytnio nie dbała i niczym się nie przechwalała, wzmianka o "cudownym, nowym ekspresie do kawy ze spieniaczem do mleka" zabrzmiała dla niej po prostu śmiesznie.
- Ha, ha! Ale jesteś zabawna, Murray! - obraziła się Emma w imienu swego ukochanego ekspresu do kawy.
- Nie wygłupiaj się, bo będę zmuszona cię zaatakować... - North usiadła na kanapie.
- Nawet o tym nie myśl! - jej przyjaciółka szybko zerwała się do pozycji siedzącej.
- O czym mam nie myśleć? - udała niewinną panienkę z dobrego domu i zakręciła na palcu kosmyk włosów, a potem rzuciła się łaskotać przyjaciółkę.



Poznajcie North i Emmę ; )

                                                          Link do zewnętrznego obrazka

                                                  North Murray

  Link do zewnętrznego obrazka                                                   
                                                     

Link do zewnętrznego obrazka

                                                                             Emma Harpster


UWAGA! To nie jest cały rozdział! Nie myślcie, że będzie taki krótki ;D ! Niedługo druga część, obiecuję < 3

Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (06-01-2014 o 18h54)

Offline

#5 02-01-2014 o 21h43

Miss'OK
Eminaria
Daj mi nadzieję i zabierz mi serce, jeśli poczujesz choć chwilę jak ja.♥
Wiadomości: 1 501

Ciekawe bardzo, ciekawe.. Czekam na więcej, bo mi się bardzo to opowiadanie spodobało :> ^^

Ostatnio zmieniony przez Eminaria (02-01-2014 o 21h44)


http://s12.favim.com/orig/160812/gif-harley-quinn-joker-suicide-squad-Favim.com-4628517.gif

Offline

#6 04-01-2014 o 20h18

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

Wybaczcie, na początku zbyt krwawo nie będzie... Spokój i nuda ;P . Zgodnie z obietnicą dodaję drugą część rozdziału pierwszego i życzę Wam miłego czytania ;D



ROZDZIAŁ 1cz.II

                                                     

                                                        O ile North Murray nie wyróżniała się z tłumu, trudno było coś podobnego powiedzieć o Adamie Wallerze. Kiedy szedł ulicą po prostu przyciągał wzrok przechodniów, jak magnes o potężnej mocy.  Czarne, odrobinę dłuższe z przodu włosy, jasne, szare oczy raczej ubrany na czarno, często z kapturem na głowie, ze srebrnym kolczykiem w wardze. Do tego te niesamowicie surowe, mocne rysy twarzy. Na tym świecie istnieją ludzie ładni, których zaufanie i miłość łatwo jest zagarnąć dla siebie. Mądrość często nie idzie w parze z ich urodą. Są też ci drudzy, o których można powiedzieć tylko tyle, że są piękni. Niezwykli. Coś przyciąga do nich innych. Nikt sam nie wie co to takiego. Oni są nieświadomi swojego piękna. Mają jednak w sobie coś więcej, niż przeciętny człowiek. Ich uczuć nie można od tak pozyskać dla siebie. Można ewentualnie na nie zasłużyć, zdobyć je.
Taki właśnie był Adam. Obdarzony silnym charakterem. Z łatwośćią odróżniał prawdę od kłamstwa, nie dawał sobie wcisnąć ciemnoty. Zawsze miał własne zdanie i nigdy się go nie wypierał. Chodził wyprostowany, stawiając pewne kroki. Wielu ludzi po prostu się go bało. Nigdy się nie wahał, robił wszystko pod wpływem chwili, brał życie takim, jakie było i utrzymywał, że niczego w nim nie żałuje.
Za to Cal był jego całkowitym przeciwieństwem. Miał ciemnobrązowe włosy, niebieskie oczy i łagodniej zarysowaną twarz. Uwielbiał jazdę na deskorolce i wszystko, co związane ze sportami ekstremalnymi. Zawsze ubierał się na jasno, jego ubrania ozdabiały często różnego rodzaju wzory. Był raczej ostrożny w podejmowaniu decyzji i nigdy nie robił tego pohopnie. Wolał wszystko przemyśleć dwa razy, niż popełnić błąd. W tej przyjaźni to on był "tym rozważnym" i próbował sprowadzać Adama do pionu, co nie było wcale takie łatwe i niekiedy wywoływało między nimi kłótnie. Ale, jak to zwykle bywa, godzili się jeszcze szybciej, niż kłócili i wszystko znów wracało do normy. Obaj mieszkali w bloku przy Macklin Street. Kiedyś mieszkanie należało do rodziców Adama, ale od kiedy wyjechali do Stanów, stało się ono wyłączną własnością ich syna. A on, z racji tego, że nie lubił siedzieć sam, zaproponował Calowi, żeby się do niego wprowadził. Pracowali w supermarkecie. Co prawda obaj szczerze nienawidzili tej pracy, ale rachunki musieli opłacać, więc... Dopiero po spłaceniu mieszkania mogliby pomyśleć o studiach, lub wyjeździe do college'u. Na razie ich zarobki były niestety zbyt marne na osiągnięcie tego celu, więc nie pozostało im nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i cierpliwie czekać, aż uzbiera się potrzebna suma.
- Jeszcze tylko dwadzieścia lat i zostaniemy milionerami - mówił z krzywym uśmiechem Adam, wykładając "jogurt naturalny" na półki w lodówce.
- Nie marudź, tylko pracój, królewno. Jak myślisz, że do wszystkiego dochodzi się łatwo, to się mylisz - Cal klepnął go w ramię i sięgnął po opakowanie śmietany 15%.
- Zawsze musisz być taki porządny? Wkurzasz mnie - roześmiał się.
- Wybacz, że śmiałem cię urazić, wasza wysokość - uśmiechnął się Cal i trzepnął przyjaciela po głowie. Obaj wybuchnęli śmiechem. Tak... Śmiech to jedyne lekarstwo na arcynudną pracę.
- A wy co robicie? Nie płacą wam za gadanie! - cały Jace. Jak zwykle musiał się przyczepić. Tacy ludzie uważający się za lepszych od innych szczególnie drażnili Adama.
- Spuść z siebie trochę powietrza, to może poczujesz się lepiej! - zawołał za nim.
- @%#$*& się! - ukazał środkowy palec i zniknął w aleice ze słodyczami.
- Co za palant - mruknął częściowo do niego, częściowo do siebie Cal i napoczął kolejną paczkę jogurtów, które podawał przyjacielowi.
- Nie zamierzam się nim przejmować. Wyżywa się na innych za swoje niespełnione ambicje. Zamiast być szanowanym dyrektorem w jakiejś czyściutkiej, perfekcyjnie działającej korporacji musi pracować tutaj z ludźmi tak mało światowymi, jak my - wzruszył ramionami i sięgnął po kolejny jogurt.
- Mam go szczerze dość. Przyłazi do pracy w idealnie odprasowanej koszuleczce, w ciemnych spodenkach i lakierowanych bucikach... Czasami mam ochotę go wymiąć na wszystkie strony, żeby już nie był taki idealny...
- Sądząc po wielce wyrafinowanym słownictwie, jakiego używa, to już od dawna przestał być panem nienagannym... - uśmiechnął się Adam i przy okazji stwierdził, że jogurty się skończyły. - Koniec roboty, stary. Zwijamy się - powiedział i pociągnął Cala w stronę szatni dla pracowników.
                                                   Już przebrani wyszli na ulicę. Cóż... Powiedzmy, że ubrany na kolorowo od stóp do głów chłopak i jego towarzysz - cały na czarno, wzbudzali lekkie zainteresowanie przechodniów, idąc razem ulicą...
- W końcu we własnych ciuchach. Jak ja nienawidzę naszych białych koszulek...
- Ja podobnie - Cal wyciągnął ręce do góry i rozprostował się. Obaj zdążyli się przyzwyczaić do umiejscowionych na sobie ciekawskich spojrzeń. Cal doskonale zdawał sobie sprawę, że chodzi im o Adama, ale ten drugi nie chciał nawet tego słuchać. Jak już mówiłam, nie dostrzegał w sobie niczego niezwykłego, czy ponad przeciętnego.
- Idziemy się napić do domu? Czy może wolisz jakiś bar? - zapytał.
- W domu chyba będzie lepiej. Jestem porządnie wykończony.
- Jak sobie życzysz - dalszą drogę odbyli w całkowitej ciszy. Każdy był zajęty swoimi myślami.
Przejdźmy na chwilę do Adama. Jeśli macie go dobrze poznać, musicie wiedzieć, że często wpakowywał się w kłopoty różnego rodzaju. Przez swój charakter wręcz je przyciągał. Myślał właśnie o tym, że musi stawić się na policji w sprawie pobicia niejakiego Troya Collinsa. O samym Troyu wiedział niewiele. Do tej pory nie znał nawet jego nazwiska. W głowie majaczyła mu jedynie jakaś impreza, na której widocznie musieli się pobić... Nie pamiętał, chyba był  pijany... W każdym razie nie miał ochoty na jakiekolwiek kontakty z policją...
Dotarli w końcu pod swój blok. Rzucił Calowi tylko jedno spojrzenie, mówiące, że nie ma siły kompletnie na nic, z otworzeniem drzwi włącznie.
- Bardzo proszę, wasza wysokość - odparł Cal z uśmiechem i otworzył je przed nim szeroko, wykonując przy tym niski ukłon.
- Dzięki - mruknął tylko, a potem rozpoczął żmudny proces wdrapywania się na trzecie piętro. Odległość niby niezbyt wielka, ale po takich stromych schodkach zdawała się być kilkunastoma kilometrami wspinaczki na szczyt jakiejś góry.
- Moglibyśmy mieć tu windę - uprzedził jego wypowiedź przyjaciel, sapiąc jednocześnie z wysiłku. Nie ma co, obaj muszą iść na siłownię... W końcu znaleźli się przed właściwymi drzwiami do mieszkania. I tym razem Cal został zmuszony do użycia kluczy. Przy okazji podniósł też leżące na wycieraczce dwie koperty.
Weszli do środka i od razu padli na kanapę.
- Podasz mi piwo, prawda...? - Adam spojrzał na przyjaciela tak błagalnie, że tylko człowiek całkiem pozbawiony serca byłby w stanie mu odmówić. Zwłaszcza, że Cal w jakimś stopniu (podobnie jak wszyscy, którzy go spotykali) ulegał urokowi Adama. Miał w sobie coś magnezytującego... I bezwzględnie to wykorzystywał do osiągania swoich celów, z czego podobno nie zdawał sobie sprawy.
- Oczywiście - westchnął Cal i sięgnął do lodówki, z której wyciągnął dwie butelki piwa z cytryną. Zdjął kapsle zębami i podał jedną przyjacielowi. - Twoja poczta - dodał po chwili i rzucił w niego kopertą, która wcześniej leżała na wycieraczce pod drzwiami. Drugą otworzył sam. Adam z rezygnacją rozerwał papier i jego oczom ukazał się tekst :


WEZWANIE

Adam Jacob Waller proszony jest o stawienie się dnia czternastego października o godzinie dwunastej w południe w urzędzie stanu cywilnego. W razie nie stawienia się na miejscu o czasie, mogą czekać Pana konsekwencje prawne. Podpisano :
Nickolas Carter - Millwson.




- *&%@#, czego znowu ode mnie chcą? Najpierw policja, teraz oni... - rzucił kopertę na stół.
- Dostałem to samo... Jesteś pewny, że twoi rodzice przepisali to mieszkanie na ciebie? - Cal zrobił się nagle dziwnie blady.
- Myślisz, że mogą chcieć nas stąd wywalić? Cholera jasna! - zaklął.
- Dzwonię do starszych - powiedział i zamknął się w swoim pokoju. Cal z niedowierzaniem wpatrywał się w tekst. "Konsekwencje prawne", jakie znowu konsekwencje? Przecież w ostatnim czasie niczego złego nie zrobił,  był tego pewien. Słyszał podniesiony głos Adama, dochodzący zza zamkniętych drzwi. Były podobno dźwiękoszczelne, więc musiał drzeć się naprawdę głośno...
Po chwili pojawił się w drzwiach i rzucił telefonem o podłogę.
- Nie przepisali - odparł głosem kompletnie beznamiętnym Adam i chwycił za butelkę piwa, które wypił do końca. - @&%#! , wywalą nas stąd! - zaczynał podnosić głos, co zaniepokoiło Cala.
- Nie mogą. Jesteś tu zameldowany... - zauważył.
- Tak jestem tu zameldowany, a nie jako właściciel tego mieszkania. Mogą mnie wywalić w każdej chwili, jeśli rodzice nie podpiszą jakichś papierów. Cholera! - przejechał dłonią po swojej twarzy.
- Uspokój się, nawet jeszcze nie wiesz o co chodzi, a już się wściekasz - Cal oczywiście był równie mocno zdenerwowany co Adam, ale ktoś w końcu musiał odgrywać rolę "tego rozważnego" i spokojnego. Spadło na Cala.
- To już jutro... Ech, a po jutrze czeka mnie zbyt bliskie spotkanie z policją. Ten frajer zadzwonił na komisariat. Chyba będę musiał zapłacić z kilka stów...
- Znowu się w coś wplątałeś? Ja się z tobą wykończę, człowieku! - roześmiał się.
- Ty się śmiejesz, a ja będę musiał ZNOWU odchudzić mój portfel. Pomijając fakt,że nie mam już z czego go odchudzać. Ech, mogłem mu przywalić tak, żeby stracił pamięć. Ale nie, jak zwykle włączyły mi się wyrzuty sumienia - jęknął Adam.
- Wielce szlachetne - Cal nie mógł powstrzymać śmiechu. Adam i wyrzuty sumienia! Dobre sobie!
- Dobra. Na dzisiaj mam serdecznie dość nieprzewidzianych zwrotów akcji. Idę się położyć. Dobranoc - powiedział i lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę swojego pokoju.
- Dobranoc - odpowiedział Cal, a potem w pojedynkę rozwalił się na kanapie i włączył telewizor. Nie ma co, jutro przed nimi bardzo wyczerpujący, długi dzień...



                                           
                  A oto i chłopcy :3


                                         Link do zewnętrznego obrazka

                                            Adam Waller

Link do zewnętrznego obrazka



                                          Link do zewnętrznego obrazka

                                            Cal Jayson

Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (06-01-2014 o 16h56)

Offline

#7 06-01-2014 o 18h48

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

Pora na  wymęczony rozdział drugi... Wybaczcie jego długość (dałam od razu dwie części) ;P .
W każdym razie miłego czytania! ;D  :



ROZDZIAŁ 2 cz.I


                                                              North obudziła się na kanapie w domu Emmy i z przerażeniem stwierdziła godzinę jedenastą. Szybko zerwała się ze swojego miejsca na równe nogi. Emma wcale nie zauważyła jej niecodziennego zachowania i spała nadal w najlepsze, z twarzą przyklejoną dosyć nieestetycznie do oparcia kanapy.
No tak, za bardzo się zasiedziały... Który to już raz?
- Emma, wstawaj! - szturchnęła przyjaciółkę w ramię.
- Yhmm - wyjęczała i przekręciła się na drugi bok. No tak, Em i jej lenistwo... Dlaczego akurat teraz?
- Emma, zaspałyśmy! - zawołała, przeciągając sylaby.
- Nie my, lecz ty - ziewnęła i przykryła głowę poduszką.
- Em, bo zaraz nie wytrzymam i trzasnę cię w tę pustą głowę! Nie widzisz, jak wyglądam?! - krzyknęła.
Przyjaciółka niechętnie otworzyła oczy i zlustrowała ją wzrokiem.
Poczochrane na wszystkie strony świata włosy, rozmazana kredka do oczu, zjedzona szminka i wymięte do reszty ubranie sprawiły, że szybko zmusiła ciało do zajęcia pozycji siedzącej, po czym zawyła przeciągle.
- No właśnie! - North założyła ręce.
Em wstała w ciągu ułamka sekundy, po czym pociągnęła ją do łazienki. Bez gadania zabrała się za zmywanie jej makijażu (wredna, wodoodporna kredka do oczu), nałożyła jej jako-taki nowy, a potem wybiegła do swojego pokoju po jakieś ubranie, w którym North będzie się mogła pokazać urzędnikom. Wróciła po chwili z
sukienką na grubych ramiączkach, z czarnym paskiem w talii, a potem rzuciła w przyjaciółkę czarnymi szpilkami.

Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)


- Zwariowałaś?! Ja nie umiem na tym chodzić! Mają z pięć centymetrów! - zawołała z łazienki North, wciskając się w sukienkę.
- Innych "wizytowych" nie mam! Wkładasz te, albo idziesz na bosaka! - odkrzyknęła Emma z salonu, skąd po chwili przybiegła z prostownicą do włosów. Podłączyła ją do kontaktu i zajęła się układaniem włosów dziewczyny. Skończyła za dwadzieścia dwunasta. Wyciągnęła z kieszeni paczkę gumy do żucia i wcisnęła ją przyjaciółce do ręki. - Leć, bo się zaraz spóźnisz! - otworzyła przed nią drzwi.
                                      Tak, tak : leć! Na takich szpilach po nierównym bruku! Bardzo mądre, doprawdy bardzo! - pomyślała dziewczyna i przyspieszyła kroku.
Czuła się, jak kompletna idiotka. W krótkiej sukience, bez rajstop w zamszowych szpilach Emmy (po co ona je w ogóle kupiła?!), teraz starała się rozgryźć gumę do żucia, przy okazji nie chcąc jej połknąć.
Urząd stanu cywilnego znajdował się dwie ulice dalej. Gdyby biegła, droga mogłaby jej zająć około dziesięciu minut. Zostało jej jakieś piętnaście. Ale na tych obcasach...
Spojrzała na swoje nogi, stawiające krzywe kroki i stwierdziła, że to zadanie stanowczo niewykonalne.
Szybko sprawdziła w torebce obecność dowodu osobistego i kilku innych papierów, a potem odetchnęła delikatnie.
I właśnie w momencie, kiedy odetchnęła, jej obcas wraz z nogą wpadł w dziurę w chodniku i trzasnął głośno. Dziewczyna potknęła się, ale w ostatniej chwili zdążyła oprzeć się dłońmi o krawężnik i tylko dzięki temu nie upadła na twarz.
Zaklęła głośno, a potem ściągnęła nienaruszonego buta i jemu również odłupała obcas, tym razem umyślnie. Coś takiego jej nie pokona! Nie ma mowy!
Z dumą wsunęła na stopy tak powstałe baleriny i z ulgą stwierdziła, że idzie się na nich o wiele łatwiej, niż wtedy, gdy posiadały jeszcze podwyższenie.
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?! - powiedziała do siebie w myślach, a potem w końcu zaczęła biec, bo dotarło do niej, że ma tylko osiem minut.
Po drodze zdążyła potrącić jakiegoś małego chłopca (krzyknęła tylko "przepraszam" i pobiegła dalej), przewrócić donicę przy kawiarence i zakląć porządnie za każdym razem.
                                                 W końcu, zgrzana i z rozwianymi na wszystkie strony włosami, dotarła pod budynek urzędu stanu cywilnego. Odetchnęła głęboko, poprawiła fryzurę, a potem majestatycznym krokiem weszła do środka.
W poczekalni, na plastikowych krzesłach, siedziały dwie dziewczyny (najwidoczniej bliźniaczki) i żywo ze sobą dyskutowały. W oddali pod ścianą, samotnie siedziała inna dziewczyna, chyba dość nieśmiała, bo wzrok miała utkwiony w ziemię.
Po chwilowym łapaniu oddechu podeszła do okienka, w którym siedziała kobieta w okularach.
- Nazwisko - powiedziała beznamiętnym kompletnie tonem, nawet na nią nie patrząc. Była potwornie blada i miała długie paznokcie, pomalowane krwistoczerwonym lakierem. Poza tym nie miała na sobie choćby śladu żadnego innego makijażu.
- Noth Murray - odparła, nadal oddychając ciężko.
Kobieta wydała jej się dość dziwna, jak na pracownicę urzędu, w którym poniekąd ludzie zawierają śluby. Sama nie wyglądała na osobę szczęśliwą w życiu, która to szczęście ma zamiar przekazać innym...
Długie palce przesunęły sprawnie po kilku guzikach drukarki i po chwili oderwały z tamtąd wąski pasek papieru z nadrukowanym numerem 115.
- Proszę poczekać - powiedziała kobieta, nadal nie odrywając wzroku od gazety, którą czytała. Z tego, co zorientowała się North, był to jakiś artykuł o morderstwie.
Wzdrygnęła się lekko, a potem usiadła na miejscu, obok bliźniaczek. Przez chwilę panowała cisza.
- Ty też masz numer sto piętnaście? - zapytała brunetka. Szczerze mówiąc od siostry odróżniał ją tylko kolor włosów.
- Na to wychodzi - westchnęła. Zaraz...? Czy to znaczy, że będą musiały wejść do tego biura razem? Przecież ona nawet ich nie zna! Co mogłoby je łączyć?
- Jesteś pewna? - chciała wiedzieć blondynka.
- Tak, w stu procentach - zdziwiła się dziewczyna.
- Jestem Sarah, a to jest Clara, moja bliźniaczka - blondynka wskazała na siostrę i uśmiechnęła się wyjaśniająco.
- North. North Murray - dodała po chwili i też się uśmiechnęła, choć bardziej dla rozładowania atmosfery. Upiorna kobieta w recepcji, poranne cyrki ze wstawaniem, sama droga do tego budynku i w końcu wiadomość, że nie jest jedyną powierniczką testamentu pra babuni... - Możemy być... Ee... Spokrewnione? - zadała to pytanie całkiem poważnie. Obie dziewczyny spojrzały na nią zaskoczone.
- Nie... Dlaczego właściwie cię tu wezwali? - Clara wyciągnęła z torebki kopertę wraz z listem.
- Sama chciałabym wiedzieć - odparła zgodnie z prawdą.
Bliźniaczki wydały jej się dosyć dziwaczne i pokręcone.
I takie w sumie były. Lekko świrnięte, że się tak wyrażę. Wszystko chciały robić razem, ubierały się albo podobnie, albo tak samo, nigdy się nie kłóciły a w dodatku często się zdarzało, że zakochiwały się w tym samym chłopaku.
Żadna jednak nie chciała ranić drugiej i zwykle obie rezygnowały ze swojej "miłości".
North westchnęła cicho. Wszystko to zaczynało jej się coraz mniej podobać. Siedząca pod ścianą dziewczyna, która dotąd nie odezwała się ani słowem. Nie było nawet słychać, czy w ogóle oddycha, pokręcone (może nawet bardziej od Emmy) bliźniaczki, z tym samym numerem, co ona...
Dziwny świat... Zegar na ścianie nadal wskazywał godzinę za osiem dwunastą. Dokładnie tą, o której się tu zjawiła i od tego momentu jego wskazówki się nie poruszyły...
Wszystko to wydało jej się mocno podejrzane...



                                     Bliźniaczki :

                        Link do zewnętrznego obrazka

                                              Sarah i Clara Lopez

Link do zewnętrznego obrazka


ROZDZIAŁ 2 cz.II


                                                            Adam i Cal szli poępni ulicą, wcale się do siebie nie odzywając. Obaj bali się, że mogą stracić dach nad głową i woleli nawet o tym nie myśleć. Bo gdzie indziej mogliby się podziać?
Rodzice Adama w Stanach, a cała rodzina Cala nie miała zamiaru nawet z nim rozmawiać.
W całkowitej ciszy dotarli pod budynek urzędu i weszli po schodkach do środka.
W poczekalni siedziały trzy dziewczyny. A nie, cztery. Adam dopiero teraz zauważył długowłosą, siedzącą samotnie pod ścianą. Natomiast pozostałe trzy wyglądały dość... Interesująco. Brunetka z ciemnymi oczami, w czarnej sukience, wyglądała raczej na kogoś o duszy rock'n'rollowca i stwierdził, że jest chyba w porządku. Dwie następne uznał od razu za słodkie idiotki, chociaż Cal najwidoczniej miał inne zdanie, sądząc po tym jak patrzył na blondynkę...
Poczuł na sobie kilka zaciekawionych spojrzeń, ale postanowił nie zwracać na nie żadnej uwagi.
Pociągnął przyjaciela w stronę okienka recepcjonistki, która nadal była zajęta lekturą swojej gazety.
- Dzień dobry - na dźwięk matowego, melodyjnego głosu chłopaka, kobieta oderwała się nagle od artykułu.
- Tak? - zapytała patrząc na niego równie zaciekawionym wzrokiem, co pozostali.
Cal roześmiał się w duchu. Gdziekolwiek by nie poszli, wszyscy tak na niego reagowali...
- Adam Waller i Cal Jayson. Dostaliśmy wezwanie - wyjaśnił cierpliwie, obserwując, jak kęs wcześniej zjedzonego pączka, prawie wypada kobiecie z ust.
Szybko się jednak opamiętała, po raz kolejny tego dnia wykonała kilka ruchów długimi palcami i podała Adamowi cienki pasek papieru z nadrukowanym numerem.
- Proszę poczekać - wskazała głową na krzesła w poczekalni i powróciła do przerwanej lektury.
Chłopak spojrzał na przyjaciela porozumiewawczo. Im obou recepcjonistka wydała się postacią dość osobliwą...
Westchnął cicho i miał zamiar skierować się na jedno z wolnych krzeseł, ale uprzedził go płynny i  silny głos dziewczyny.
- Jaki dostaliście numer? - brunetka w czarnej sukience patrzyła mu prosto w oczy.
Zaskoczyło go to. Dotychczas ludzie raczej się go bali, lub tylko obserwowali go ze swoich pozycji, ani myśląc się odezwać.
Wyjątkiem był Cal, którego znał od piaskownicy i kilku pracowników supermarketu, którzy zadali sobie trud poznania go.
- Sto piętnaście - powiedział, patrząc na skrawek papieru.
- Oni też? - odezwała się druga z bliźniaczek, która jednak chyba odrobinę się przestraszyła, chociaż starała się to ukryć. Uśmiechnął się pod nosem.
- Chwilę... Wszyscy mamy ten sam? - Cal spojrzał pytająco na dziewczyny.
- Na to wygląda - brunetka wstała i podeszła do nich, pokazując im swoją kartkę.
- Mamy wejść tam wszyscy razem? - popatrzył spod oka na dziewczynę.
- Chyba tak... - wszyscy rozejrzeli się po sobie zdziwieni, ale nie zadawali więcej pytań.
Razem z Calem zajęli miejsca niedaleko dziewczyn i obaj patrzyli w sufit, nic kompletnie nie mówiąc.
Adam spojrzał na zegar. Za dwie dwunasta. Dziwne... Wtedy właśnie tu przyszli i był pewien, że od tego czasu minęło conajmniej dziesięć minut.
Ech, za mało snu - westchnął w myślach i przymknął lekko oczy.
                                                Chwilę potem wszyscy poczuli na sobie powiew powietrza z zewnątrz. Kolejna osoba weszła do budynku. Był to blondyn w ciemnych okularach, na którego widok Adam zawył przeciągle.
- O, mój Boże... To ten debil z imprezy... - wyszeptał do Cala.
- Ten, co zadzwonił na policję?
- Acha - jęknął.
Tym czasem chłopak zdjął okulary i podszedł do kobiety w okienku. Po chwili tak, jak cała reszta, usiadł na krześle z wydrukowanym numerem.
- O, kogo my tu mamy? - uśmiechnął się krzywo na widok Adama.
- Zajmij się oddzielaniem żelu od włosów - warknął.
- No co jest? Obraziłeś się na mnie? - uśmiech Troya poszerzył się znacznie, ukazując nieskazitelnie białe uzębienie (Adam od razu stwierdził, że musi ono być wynikiem wspólnej pracy stomatologów i ortodontów). W myślach nazywał go męską barbie i nie wierzył, że taką ilość sztuczności i samoopalacza da się znaleźć w kimkolwiek. No i jeszcze te herlawe rączki i nóżki... Aż się dziwił jakim cudem on w ogóle nimi porusza.
Bez trudu powalił go na ostatniej imprezie i ,gdyby tylko chciał mógłby to zrobić znowu. A ta chęć wzmagała się w nim z każdą chwilą, kiedy patrzył na lalkowato uśmiechniętego chłopaka.
- Mógłbyś łaskawie się zamknąć? Tak się składa, że mam alergię na twój głos - uśmiechnął się równie krzywo, co jego nowy znajomy i odwrócił się przodem do Cala.
- Numer sto piętnaście! - usłyszeli z głośników. Wszyscy podnieśli się z miejsc.
Adam wzruszył jedynie ramionami i pociągnął przyjaciela do pomieszczenia, którego wielkie, drewniane drzwi zostały dla nich otwarte. Cała reszta (łącznie z milczącą dziewczyną) poszła w ich ślady.
Pokój był ogromny i prawie pusty, jeśli nie liczyć biurka, krzesła obrotowego i dwóch, zupełnie pustych, regałów na książki, które jednakowoż były dość imponujących rozmiarów. Za biurkiem i fotelem znajdowało się wysokie od podłogi do sufitu okno, szerokie na około dwa metry.
Niepewnym krokiem weszli dalej i stanęli przed biurkiem.
- To jakiś żart? - odezwała się po raz pierwszy ruda dziewczyna.
Na blacie biurka leżała jedynie koperta podpisana numerem sto piętnaście.
Adam sięgnął po nią, widząc że nikt inny nie ma takiego zamiaru i otworzył ją jednym, zdecydowanym ruchem.

Drogie dzieci,


I. Sarah Lopez
II. Clara Lopez
III. North Murray
IV. Jenna Clarck
V. Adam Waller
VI. Cal Jayson
VII. Troy Collins
- odczytał wszystkie siedem nazwisk i rozejrzał się po zebranych.

                                  Nie pytajcie kim jestem. Nie pytajcie skąd Was znam. Nie próbujcie niczego zrozumieć. Musi Wam wystarczyć tylko to, że wszystkich Was łączy jedno - walka. Nie będziecie oczywiście walczyć w sensie dosłownym. Wygra ten, kto będzie umiał zajrzeć w głąb siebie i zrozumieć swoje błędy.
                                 Z Waszej siódemki, dzieci, zostanie tylko dwójka.
Dwójka, którą połączy prawdziwa więź, pozwalająca im na współpracę.
Czy wiem, kim oni będą? Nie. To jedyna rzecz, której o Was, dzieci, nie wiem.
Nie będziecie ginąć od ciosów. Zgubią Was wasze własne wady.
Niepokora stanie się częścią drogi. Następnie odejdzie od Was pycha. Po niej nadejdzie czas na ślepą ufność. Po ufności zaś wykruszą się nierozwaga i jej siostra ciekawość.
Zostaną tylko odwaga i wytrwałość.
                                   Nie próbujcie się schronić, nie starajcie się uciekać. Ucieczka nic Wam, drogie dzieci, nie da. Będę zawsze krok za wami, cokolwiek postanowicie, ja przewidzę to jako pierwszy. Do końca pozostanę przy Was, potem odejdę i nigdy więcej się nie spotkamy. Nigdy więcej nie usłyszę o Was, ani wy nie usłyszycie o mnie. Nie usiłujcie oszukać Waszego losu. Los Wasz, jest moim bratem i wiem dobrze, że nie da wam odejść bez swojego daru.
Nie bójcie się spotkania z nim. I tak będziecie musieli go poznać. Nawet, jeżeli ta znajomość nie będzie się Wam podobać.
                                    Moje dzieci, o wszystkim już wspomniałem, wszystko Wam przekazałem. Nie zastanawiajcie się dlaczego w tym liście zostały wypisane nazwiska akurat Wasze. Jedynie los zna odpowiedź na to pytanie.
                                    Muszę teraz pożegnać się z Wami. Tak więc to właśnie czynię i życzę Wam odnalezienia samych siebie w tym dziwnym świecie.


Ja - wasz opiekun i przyjaciel.

Adam skończył czytać i z lekkim niepokojem rozejrzał się po reszcie.
- Jesteśmy tu wszyscy? - brunetka wzięła od Adama list. - Proszę, żeby wyczytane osoby podnosiły rękę - powiedziała, starając się zachować spokój. - Sarah Lopez? - uniosła się ręka blondynki. - Clara Lopez? - tym razem podniosła ją druga z bliźniaczek. - North Murray to ja - wyjaśniła. - Jenna Clarck? - do góry powędrowała dłoń rudej. - Adam Waller?
- Ja - spojrzał na North lodowatym wzrokiem. Zaczynał się niepokoić. Odpowiedziała mu dokładnie tym samym i powróciła do odczytywania.
- Cal Jayson? - ramię Cala również się uniosło. - Czyli Troy to ty - popatrzyła w stronę blondyna.
- I to by oznaczało, że jesteśmy tu wszyscy... - uśmiechnął się lekceważąco Adam.
- Mógłbyś się nie wygłupiać? - Cal zgromił go wzrokiem, więc zamilkł na chwilę.
- Co to ma znaczyć? - Jenna odebrała list North i zaczęła po raz drugi czytać tekst. - Jak to "będziecie ginąć"...? - popatrzyła na resztę.
- To wygląda, jakby ktoś nam groził... - Clarę przeszedł dreszcz.
- Naprawdę się boicie? Ja niebardzo - Troy zaczął się bawić swoimi okularami przeciwsłonecznymi.
- No tak, ty się niczego nie boisz - prychnął Adam.
- Czy ktoś może nam do jasnej cholery wytłumaczyć co się tutaj dzieje?! - North podniosła odrobinę głos. Ale przy jego sile to wystarczyło, żeby Adama i całą resztę przeszedł dreszcz.
- Wiecie... Mnie się to wydaje całkiem poważne... - Cal oparł się o biurko.
- A ja sądzę, że to jakiś numer - odparł Troy. - Idę do tej kobiety z recepcji - oświadczył i wyszedł z biura. Chwilę potem reszta do niego dołączyła. - Nie ma jej. Nikogo tu nie ma - roześmiał się. - To są, &*#@$ jakieś jaja. Spadam stąd, trzymajcie się - uniósł jedną rękę w geście pożegnania i wyszedł z urzędu.
- Myślicie, że - zaczęła Sarah, kiedy zamknęły się za nim drzwi, ale nie dokończyła, bo wszyscy usłyszeli głośny pisk opon i potworny krzyk. Nie czekając długo, wybiegli na zewnątrz. Samochodu już nie było. Za to na jezdni leżał Troy. Na pewno i całkowicie martwy.
- O mój Boże - bliżniaczki oparły się na sobie, prawie upadając na Adama, który był akurat najbliżej, ale nie zdenerwował się, bo każdy tam miał pełne prawo poczuć się słabo.
- Cholera... - szepnął.
- Może zadzwońmy na policję? - zaproponował nieśmiało Cal.
- Policja nic tu nie da - odparła Jenna, której całe zdarzenie zdawało się w ogóle nie poruszyć.
- To co my teraz zrobimy? - North spojrzała prosto w oczy Adama.
Niepokój, jaki zobaczył wtedy na jej twarzy został w jego pamięci do końca życia.
- Nie wiem - szepnął i oparł rękę na swoim czole. Wszyscy stali, jak słupy, naprawdę przerażeni, nie mając kompletnie pojęcia co dalej z nimi będzie.
Jedynie Jenna zachowała stoicki spokój i zaproponowała, żeby wszyscy zebrali się w jednym miejscu, a mianowicie jej domu, dwie ulice stąd.


Troy i Jenna ;] :

Link do zewnętrznego obrazka

                                             Troy Collins


Link do zewnętrznego obrazka


Link do zewnętrznego obrazka

                                             Jenna Clarck

Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (17-01-2014 o 18h37)

Offline

#8 17-01-2014 o 15h07

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

ROZDZIAŁ 3cz.I


                                                 Wszyscy siedzieli w salonie, w domu Jenny i starali się pozbierać myśli. Nikt nie był w stanie zrozumieć co właściwie się dzieje, ani dlaczego w ogóle zostali w coś takiego wplątani.
North piła herbatę i usiłowała połączyć się z Emmą, ale przyjaciółka, jak zwykle zresztą, nie miała zamiaru odebrać telefonu. Czasami zastanawiała się po co w ogóle Emmie potrzebne jest to urządzenie. W normalnym przypadku zaprzestałaby dzwonienia za trzecim razem, ale to była sytuacja awaryjna. Na litość boską, ktoś właśnie groził jej i kilku innym osobom śmiercią! W dodatku jedna z tych osób zdążyła już zginąć, a to oznacza, że On nie żartuje i jest zdolny do wszystkiego... A jeżeli jest zdolny do wszystkiego, to należy się spodziewać, że żadna z tych osób nie jest bezpieczna. A skoro nikt, to ona, North też nie. Zaczęła w duchu przeklinać urządzenie należące do przyjaciółki, które zapewne wyciszone spoczywało w kieszeni jej torby i sama wrzuciła swoje do kopertówki, którą wcisnęła jej rano Emma. Westchnęła cicho, a później spróbowała wziąć łyka herbaty.
- Dobrze, to... Jaki mamy plan? - Adam wstał z kanapy, przejechał dłonią po twarzy i spojrzał na wszystkich wyczekująco.
- Jaki znowu plan? Człowieku, ktoś chce nas pozabijać i twierdzi, że nie będziemy mieć na to żadnego wpływu. Hell-o-o! - Jenna wstała ze swojego miejsca i zamachała chłopakowi przed nosem, na co skrzywił się zniesmaczony.
- Ale chyba musimy coś zrobić? - North porzuciła na dobre herbatę, która już dawno zdążyła wystygnąć.
- Co? - zawyły chórem bliźniaczki, które usadowiły się na podłodze, obok niskiego stolika do kawy.
- Właśnie chcę to z wami ustalić - westchnął głośno Adam, jakby nie miał już cierpliwości. North była pewna, że jest przerażony równie mocno, co reszta. Wiedziała też, że jest w tym gronie jedyną osobą, która nie zamierza się poddać bez walki. Podobnie, jak ona.
- Jak wiemy, policja odpada, inne tego typu instytucje też. Więc... - dziewczyna podniosła się z krzesła i napotkała lodowaty wzrok chłopaka. Nie miała pojęcia, czy jest na nią zły, ani co zrobiła. Irytowała go? Odpowiedziała mu równie silnym spojrzeniem, żeby wiedział z kim ma do czynienia. Reszta może się go bać, proszę bardzo! Ale ona nie, niech lepiej to zapamięta!
Adam spuścił oczy i spojrzał na Cala, który bawił się swoim telefonem na kanapie.
- Tak, to już wiemy. A może niech ktoś łaskawie powie coś, co nas oświeci, hę? - Jenna wstawiła swój kubek po herbacie do zlewu.
- To jakaś paranoja... - szepnął ledwo słyszalnie Cal i odłożył swój telefon. - My się nawet nie znamy... - powiedział i popatrzył po wszystkich.
- To najwidoczniej musimy się poznać. Nie mamy wyboru - skwitowała. Zaczynała ją męczyć cała ta bezsilność. Panikujące bliźniaczki, non stop stająca kontra Jenna, Cal wpatrzony w jeden punkt, Adam próbujący ich wszystkich postawić do pionu i w końcu ona sama i te niezliczone kubki herbaty, przygotowywane, bo nikt nie miał żadnego pomysłu. Postanowiła, że doprowadzi tę sprawę do końca i wszystkich z tego wyciągnie. A potem Adam skurczy się w sobie i nie będzie miał odwagi spojrzeć na nią w taki sposób. Po części chciała mu zaimponować i zmniejszyć jego mniemanie o sobie, a z drugiej strony rywalizacja była jedyną rzeczą, która była w stanie ją uspokoić i zmusić ją do trzeźwego myślenia.
- W jaki sposób mamy się niby poznać? - zaczęła Clara.
- Przecież i tak wszyscy zginiemy! - dokończyła jej siostra i drżącą dłonią sięgnęła po szklankę wody.
- Nie wszyscy, a pięcioro z nas. Troya mamy już z głowy, czyli do wykoszenia została jeszcze czwórka - Jenna popatrzyła na Sarah beznamiętnym wzrokiem i usiadła przy stole, zakładając nogę na nogę. Adam westchnął ciężko. North wiedziała, o czym myślał, bo czuła dokładnie to samo. Miała tego wszystkiego dosyć i nie wytrzymywała z tą piątką, tak strasznie różnych od siebie ludzi. Byli skrajnie inni, a przecież, żeby przeżyć muszą się trzymać razem. Ale jak mają się niby trzymać razem, skoro po upływie jednej doby wszyscy ze sobą oszaleją?
- Mogłabyś się zamknąć? - Adam zgromił rudą spojrzeniem i podszedł do Sarah, której ręka trzęsła się tak bardzo, że nie była w stanie wcelować szklanką do ust. - Uspokój się, coś wymyślimy - powiedział to głosem tak stanowczym, że nikt nie byłby w stanie się mu sprzeciwić. Blondynka pokiwała tylko głową, a potem pozwoliła się objąć siostrze. Kiedy chłopak wstawał z ziemi ponownie popatrzył na North, tym razem jednak porozumiewawczo. Chyba postanowił zawiązać sojusz. I było to raczej mądre z jego strony. Nagle do niej dotarło, że właśnie coś wymyśliła.
- Myślę, że nie powinniśmy się na razie rozdzielać. Jeżeli będziemy wszyscy razem, to zdecydowanie trudniej będzie Mu nas zabić - popatrzyła po reszcie, czekając jak zareagują.
- Może i masz rację, ale co to da? - Cal był tak zrezygnowany, że równie dobrze mógłby się na własną rękę powiesić, nie próbując czekać, aż ktoś mu pomoże.
- Nie załamuj mnie, dobra? - Adam usiadł obok przyjaciela i potrząsnął jego ramieniem, jakby chciał go wybudzić z transu. - Ona dobrze mówi. Jeżeli postaramy się działać razem, to będziemy nieuchwytni, jako grupa. W pojedynkę łatwiej by nas załatwił, a tak narobimy Mu problemów. Pewnie sądził, że zaczniemy panikować i każdy nawieje do swojego mieszkania. To byłby nasz koniec. Ale my byliśmy mądrzejsi, niż mogło Mu się wydawać. Nie dam mu nas zabić, rozumiesz? - spojrzał w oczy chłopaka, a on kiwnął tylko głową.
- Tak, na pewno powstrzymasz wariata, który rozjechał już jakiegoś kolesia samochodem, życzę powodzenia! - roześmiała się histerycznie Jenna i oparła się na łokciach o blat stołu.
- Nie pomagasz - North spojrzała na nią ostrzegawczo, ale zdawało się, że nic sobie z tego nie zrobiła, bo uśmiechała się lekceważąco.
- Cholera, no! - wrzasnął Adam. - Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że sytuacja jest poważna?! Gadasz, jakbyś miała innych i swoje życie w dupie! To nie jest jakaś zabawa, ani konkurs komu szybciej wysiądzie psychika! MUSIMY się trzymać razem, a co ktoś położy cement, ty go rozwalasz! - był wściekły, widziała to. Uśmiech Jenny momentalnie zniknął, ale zastąpił go obrażony grymas.
Przynajmniej z nią będziemy mieli spokój... - pomyślała i spojrzała na Adama, który wrócił już do swojej dawnej, opanowanej postaci.
Cal co prawda nadal gapił się tępo w swoje dłonie, ale nie wyglądał już na kogoś, kto mógłby się powiesić. Sarah przestała się trząść, a jej siostra ją obejmować.  Ona sama nie miała ochoty na rywalizację. Przeszło jej. Wszyscy zrozumieli w jakiej sytuacji się znaleźli i, że jeżeli chcą przeżyć, muszą zachować spokój.
- Rozumiem, że będziemy siedzieć tutaj? - spojrzała na Jennę, która najwidoczniej nie miała chęci zaprzeczyć. - Powinniśmy dzwonić do kogoś z rodziny...? - zapytała niezbyt pewnie.
- Jeszcze nikt nie umarł - Jenna spojrzała na swoje paznokcie. - A, nie, pardon Troy zdążył nas opuścić.
- To raczej nie będzie konieczne - Adam zignorował całkiem wstawkę rudej i patrzył teraz wyłącznie na North. - Będą się martwić, zadzwonią na policję, a tego nie chcemy.
- Wiecie, ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby nas wyciągnęli z tego bagna - Cal opuścił w końcu kanapę.
- My też nie - odezwała się za siebie i siostrę Clara.
- Wszyscy byśmy tego chcieli, ale najpierw musimy zobaczyć z kim mamy do czynienia. Nie możemy walczyć, jeśli nie znamy przeciwnika, bo polegniemy.
- A jak chcesz go poznac? - chłodny głos dziewczyny zdawał się zmrozić powietrze w pomieszczeniu.
- Bardzo prosto. Wystarczy wczytać się w list - powiedział ze swoim pół uśmiechem i wyciągnął rękę po kopertę, leżącą na stole.
Potem wyszedł z salonu i skierował się do biura.

DOM JENNY


Link do zewnętrznego obrazka

Link do zewnętrznego obrazka


Link do zewnętrznego obrazka


ROZDZIAŁ 3cz.II

                                             Adam miał tego wszystkiego serdecznie dosyć. Najpierw ten chory list, potem śmierć Troya (może i nie pałali do siebie sympatią, ale był w końcu człowiekiem), na koniec ogólna panika. Jedynie ta cała North zachowała spokój. Nie ufał jej. Nikomu zresztą nie ufał. Nawet samemu sobie. Bo skoro ma przeżyć tylko dwoje z nich, to teoretycznie wszyscy są dla siebie konkurencją, walczą ze sobą. W duchu miał nadzieję, że tą dwójką będą on i Cal, ale była to jedynie nadzieja, tylko on sam wiedział, jak głupia. Ale to pozwalało mu zachować względny spokój i jasność umysłu. Wiedział, że na razie nie może zrobić nic innego, jak starać się chronić siebie i przyjaciela. Uważać na wszystko, co robi i mówi. I przede wszystkim wejść w skórę przeciwnika. Czyli tajemniczego autora listu. Siedział nad nim już drugą godzinę. Za oknem zaczynało się robić ciemno, więc zapalił lampkę. Nikt do niego nie przyszedł, nie próbowali nawet zapukać. Cal nie był wyjątkiem. Zresztą, może to i lepiej? Wpadłby w panikę. Znał go i wiedział, że równie mocno potrafi się cieszyć życiem, jak i bać. Był człowiekiem, który wszystko przeżywał w pełni. Czasami było to dobre, a czasem nie.
Jeszcze Jenna i jej idiotyczne wstawki. Naprawdę jest taka tępa i nie rozumie, że muszą się wszyscy uspokoić? A jej idiotyczne teksty w zachowaniu spokoju na pewno nie pomagały. Przeciwnie. Sprawiały, że nawet on sam zaczynał się denerwować. Udało mu się stłumić w sobie strach i znaleźć siłę, żeby ich wszystkich zebrać razem, ale ona za każdym razem to niszczyła. Musiała wytrwać w swoim do końca, mając gdzieś jego wysiłki.
                                    Starał się jakoś zrozumieć słowa, zawarte w liście, a wcale nie było to łatwe. Wiedział tylko jedno. On był człowiekiem inteligentnym i idealnie zorganizowanym. A to jest najniebezpieczniejsza broń.
Nagle usłyszał cichy głos, dochodzący zza drzwi.
- Emma, nie wiem (...). Ja w ogóle nic z tego nie rozumiem! (...). Przyjedź tu (...). Tak tak, Maine (...). Jestem tu z piątką ludzi, których kompletnie nie znam, na pewno nie mamy ze sobą nic wspólnego (...). Skąd mogę wiedzieć o co chodzi? (...) Tylko ten chłopak jakoś mi pomaga, staram się nie panikować i coś wymyślić(...). Nie, na pewno nie. Przyjedziesz, to porozmawiamy (...). Nie krzycz, tylko przyjedź(...). To weź samochód. Na razie - głos ucichł. Rozpoznał, że należał do North. Czyli jednak do kogoś zadzwoniła. Trudno, to jej wybór. Nie zamierza w to wnikać. Usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejdź - powiedział i odłożył list na bok.
- I jak? Masz coś? - dziewczyna stanęła w progu.
- Nic. Na pewno nie jest idiotą, wie co robi. Ale o tym wiedzieliśmy już wcześniej. - spojrzał na nią twardo. Wiele dziewczyn do niego wzdychało, ale u niej nie widział typowych objawów. I to go niepokoiło.
- Martwi mnie jeszcze ta recepcjonistka. Zniknęła - Adam westchnął. Wszyscy o tym wiedzieli, nie odkryła Ameryki.
- Ona nie jest ważna - powiedział takim tonem, jakby się strasznie niecierpliwił. Nie mogła tego nie zauważyć.
- Skąd możesz to wiedzieć? - czy ona naprawdę musi zadawać tyle pytań?
- Pojawiła się tylko raz, potem zniknęła. W liście nic o niej nie ma, zresztą nie wyglądała na kogoś, kto miałby w tym jakiekolwiek znaczenie. Ona albo nie żyje, albo w ogóle nie istnieje i nie należy się tym przejmować - wyjaśnił.
Spojrzał na kartkę, ale dostrzegł, jak dziewczyna wywróciła oczami. Potem podeszła do biurka i uklękła na przeciwko niego, złapała za brzeg kartki i szybko przeczytała treść. Miał wrażenie, że wcale nie zwraca na niego uwagi. - I co pani detektyw? - prychnął.
- Nic - zgromiła go wzrokiem, aż poczuł dreszcz.  - Nie myśl sobie, że jestem idiotką - powiedziała, a jego prawie zamurowało. Nikt nigdy się tak do niego nie odezwał. - Bo za taką mnie uważasz, co? Zadaje dużo pytań, a mało robi. Nie jestem ślepa - wstała, a potem rzuciła mu ostatnie spojrzenie i wyszła. Był w lekkim szoku, ale szybko się otrząsnął, bo dotarło do niego, że ktoś wszedł do domu. Musiała to być osoba, z którą wcześniej rozmawiała dziewczyna. Zostawił list, zgasił lampkę, a potem wszedł do salonu.
                                         W przedpokoju stała dość dziwna dziewczyna o pomarańczowych włosach, ubrana na czarno. Wyglądała na porządnie przerażoną.
- Kto do was napisał? Ktoś z urzędu? Macie długi? - mówiła do North.
- Em, nie wiem. Uspokój się. Coś wymyślimy.
- Jeżeli nie nastąpi armagedon, to na pewno - Jenna uśmiechnęła się lodowato, wychodząc z łazienki i wskoczyła na kanapę.
- Kto to? - zapytała dziewczyna.
- Jenna. Bliźniaczki i Cala poznałaś. A ten debil w kapturze to Adam - rzuciła mu spojrzenie, które odczytał, jako lekceważące. Podobno jej "jakoś pomaga", jak mówiła tej dziewczynie przez telefon. Więc czy naprawdę chce teraz z nim walczyć?
- Dzięki za zapowiedź. A ona? Kim jest? - zapytał, uśmiechając się drwiąco, dając jej do zrozumienia, że jej zachowanie jest godne dzieciaka z piaskownicy.
- Emma - pomarańczowowłosa wyciągnęła rękę, ale to zignorował, więc szybko ją cofnęła.
- Ech, choć Em - pociągnęła przyjaciółkę na kanapę. Wszyscy rozsiedli się jak najwygodniej. Nawet Calowi minęły oznaki przerażenia i nie przypominał już ściany.
- Niech ktoś włączy telewizor - zadyrygowała właścicielka tego domu i poszła do kuchni po popcorn. Jej życzenie zostało spełnione. Na ekranie pojawiła się rozemocjowana spikerka.
Nie wiadomo kim jest sprawca, ani dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na zmasakrowane ciało nastolatka. Znaleziono przy nim dokumenty, na których zamazane zostało nazwisko. W jego miejsce pojawiły się słowa "Niepokora stała się częścią drogi". Biegli przypuszczają, że chłopak padł ofiarą szaleńca, jednak jego motyw nie jest znany. Wszyscy zastanawiają się, czy jest to jego ostatnia ofiara. Interesujący jest także fakt, że pracownicy urzędu, przed którym się znajdujemy niczego nie zauważyli. Dla państwa... - wszystkim po kolei wyrwało się ciche "Troy".
- O mój Boże... - Adam zrozumiał w końcu, że odnalazł jedną z części układanki. - On chciał rozgłosu! Nie wiem po co, ale będzie się starał wleźć do mediów... - jego twarz pojaśniała nagle.
- Ty zwariowałeś - stwierdził Cal. - Morderca chce rozgłosu? Rozgłos oznacza tyle, że łatwiej go złapać.
- Mów co chcesz, ja wiem swoje! - poleciał po list i zamarł. Nazwisko Troya zniknęło z listu. Przybiegł z powrotem do salonu. - Zobaczcie. Nie ma go - pokazał wszystkim kartkę. Emma natomiast niczego z tego wszystkiego nie rozumiała i siedziała, nadal (z otwartymi ustami) wgapiając się w telewizor.
- O, Boże... - bliźniaczki oparły się na sobie, żeby nie upaść. Cal musiał podtrzymać Sarah, bo Clara nie miała już siły.
- Cholera - zaklęła North i spojrzała w oczy Adama. - Rozumiesz, co to znaczy? - nikt jej nie odpowiedział. - To znaczy, że On tu był. Wie, gdzie jesteśmy. Nie jest do jasnej cholery magikiem, żeby na odległość wymazywać tekst z listu! - dopiero teraz do wszystkich dotarł sens tych słów.
- Nie jesteśmy bezpieczni. Wszystko przewidział. *&@# - zakrył twarz dłonią.
- Co się dzieje? - Emma wstała z kanapy i odebrała mu list. Kiedy skończyła czytać, opadła bezgłośnie na fotel i blada jak ściana więcej się nie odzywała.
- No gratuluję odkrycia - Jenna prychnęła, jakby wszystko było jej wiadome od samego początku.
- Jenna! - wrzasnęło kilka osób na raz. Adam zaczynał się denerwować. Jeśli to, co powiedziała North jest prawdą, to oznacza, że każdy z nich może zginąć, choćby idąc do łazienki. On sam mógł zginąć, przez dwie godziny siedząc samotnie w biurze. Autor listu znalazł się tam na chwilę po tym, jak on opuścił pomieszczenie. Przeszły go ciarki.
- Napisał, że zawsze będzie o krok za nami...  Ile On może o nas wiedzieć? - głos Adama unosił się w powietrzu, podobny do podmuchu orzeźwiającego umysły wszystkich wiatru. Musieli zacząć myśleć.
- Jeżeli wszystko w tym liście jest prawdą, to... - zaczął Cal.
- To znaczy, że zna nas do tego stopnia, że mu nie uciekniemy - Jenna nie zmieniła swojego stanowiska nawet teraz, choć jej skóra zyskała bledszy odcień.
- Ona ma rację - przyznała niechętnie Sarah, opierając się na Clarze i Calu.
- Nie możemy się tak po prostu poddać! - krzyknął Adam.
- Nie. Nie możemy. Bo wtedy On zniszczy nas do końca - powiedziała North i spojrzała na wszystkich stanowczym wzrokiem.
- Musimy się uspokoić. I coś zjeść. Napić się. Nic nie mieliśmy w ustach od rana. Poza herbatą, oczywiście - nikt nie miał siły mu się sprzeciwić. Wszyscy podążyli do kuchni, bojąc się zostać sami w innym pokoju.

Ostatnio zmieniony przez Rachel8 (04-04-2014 o 17h21)

Offline

#9 26-01-2014 o 11h50

Miss'na całego
SubRossa
...
Miejsce: Wracam do żywych.
Wiadomości: 395

Kilkam Zapisz się do dyskusji i wrócę tutaj wieczorem żeby poczytać, bo zapowiada się ciekawie /vendor/beemoov/forum/../../../public/forum/smilies/smile.png

Offline

#10 02-04-2014 o 11h29

Miss'Żółtodziób
...
Wiadomości: 0

ROZDZIAŁ 4. cz.I


                                                          North leżała na fotelu i patrzyła w sufit. Biorąc pod uwagę liczbę przeżyć, jakich doświadczyła jednego dnia, już dawno powinna spać. Tym czasem jednak, wciąż przewracała się z boku na bok. Wykonała właśnie kolejny obrót, znajdując się wprost na przeciw Emmy, śpiącej twardo na kanapie. Za nią na drugim fotelu spała Clara, a na podłodze pod fotelem jej siostra. Jenna musiała znajdować się na górze z chłopakami...
Dziewczyna wstała w końcu z fotela. I tak nie zasnę - pomyślała. Miała na sobie T-shirt Jenny i jakieś szorty, które jej pożyczyła. W sumie to i tak dobrze, że w ogóle raczyła je jej pożyczyć. Prawdopodobnie ich ostatnie spostrzeżenie skłoniło ją do paniki.
Co by nie powiedzieć, ją, North, także skłoniło, lecz nie do paniki, a do myślenia. Chciałaby, żeby to wszystko okazało się jakimś durnowatym snem, a tymczasem wyglądało tak realnie, że nie musiała nawet prosić nikogo o to, by uszczypnął ją w rękę. Spojrzała na zegar, wiszący nad stołem. Druga czterdzieści pięć w nocy. Westchnęła cicho, a potem wzięła swoje ubrania i poszła się przebrać do łazienki. Potem postanowiła wyjść na taras i chwilę pooddychać świeżym powietrzem. Starała się zachowywać jak najciszej, żeby przypadkiem nikogo nie obudzić. Zresztą musiała przyznać, że sama była poważnie przerażona. Skoro Troy nie żyje, jego nazwisko zniknęło z listu, w którym dodatkowo kolejność zgonów jest dokładnie wytyczona, to znaczy, że nikt nie jest bezpieczny. Ona też nie. 
                                                 Wyszła na balkon i usiadła w wiklinowym fotelu, opierając głowę na dłoni. Bezczynność ją dobijała. Najchętniej spakowałaby ich wszystkich, wsadziła w samolot i uciekłaby z nimi za granicę. Tylko co to da? On pisał przecież wyraźnie, że "Ucieczka nic wam, drogie dzieci, nie da", więc widocznie nie ma nawet sensu próbować. Była w sumie skłonna w to uwierzyć, po tym, jak ktoś usunął Troya z listu. Przecież On nie zrobiłby tego na odległość. A skoro wie gdzie są, to znaczy, że prawdopodobnie dowie się także, jeżeli będą chcieli to miejsce opuścić. Najlepiej byłoby chyba zamknąć się w jakimś bunkrze i nigdy nie wychodzić. Ale przecież nie o to w tym chodzi. Trzeba przeżyć, a nie trząść się ze strachu przed czymś, co nawet nie jest jeszcze pewne. Dopóki będzie chciała przeżyć, dopóty będzie miała jakieś szanse i w razie czego nie zarzuci sobie, że nie próbowała nic zrobić. Nie potrafiłaby nawet siedzieć z założonymi rękoma. Trzeba coś wymyślić, tylko co?
Dotarło do niej, że nie ma sensu zajmowanie się tym w pojedynkę. Musi porozmawiać na osobności z kimś, kogo myślenie choć trochę przypomina jej własne. Inaczej będzie to rozmowa bez celu, czego przykładem może być ich pierwsza wspólna burza mózgów, podczas której wszyscy popadli w panikę i zaczęli histeryzować, a ona czuła się, jak w klatce z małpami.
                                                     Przeczesała ręką włosy i westchnęła cicho.
- Nie śpisz? - usłyszała za sobą głos chłopaka.
- Nie śpię - odparła, nawet na niego nie spoglądając. On tymczasem zajął miejsce na fotelu naprzeciw niej i spojrzał na nią tym lodowatym wzrokiem.
- Musimy coś zrobić. Z nimi się nie da, wiesz o czym mówię - skinął głową w kierunku drzwi do salonu.
- Zastanawiam się nad tym od dobrych dwóch godzin i nic nie przyszło mi do głowy. Jak dla mnie nie mamy żadnego wyboru. Musimy po prostu starać się nie rozdzielać i nie panikować. Czekać na to, co ma się stać. On nie jest idiotą. Wie co robi i czego chce. Co ma na celu. Nie mamy na to żadnego wpływu. Dodatkowo doskonale wie gdzie jesteśmy...
- Ucieczka odpada. Wiem - dokończył za nią. - Chyba powinniśmy przestać się kłócić. Proponuję ci rozejm. Jeśli chcesz, oczywiście - wyciągnął do niej rękę, którą uścisnęła szybko i pewnie.
- Stoi.
- Czekać, mówisz...? - podjął temat. - W sumie sam już nie wiem co robić - zakrył twarz dłońmi. - Mam tu Cala, siebie i jeszcze was wszystkich. Jeśli któremuś z nas coś się stanie, to... Nie chcę myśleć.
- Wiem, ale nie masz wyboru. Każdy musi dbać przede wszystkim o siebie, jeśli chce przeżyć - spojrzała na niego stanowczo, aż poczuł dreszcz.
Przez chwilę panowała zupełna cisza. Patrzyli w różne punkty, przetwarzając w głowach wszystkie swoje słowa i obawy. Nawet jak na ich dwoje, było tego byt wiele. - Czego On może od nas chcieć? Dlaczego my? - spojrzała na niego, kładąc dłoń na stoliku.
- Nie wiem. Ale myślę. Każdy z nas musi mieć z nim jakieś powiązania. Inaczej przecież nie znałby naszych nazwisk. Musieliśmy go spotkać przynajmniej raz w życiu. Musi być kimś, kto ma dostęp do dokumentów, może nauczyciel, lekarz... Człowiek, który mógłby mieć dostęp do naszych danych.
- Tak myślisz? Tylko, gdyby był powiedzmy lekarzem, miałby poza nami setki pacjentów. Londyn jest w końcu ogromny. Dlaczego miałby zainteresować się akurat nami? - starała się złapać wzrok Adama, który wciąż spoczywał na deskach podłogi.
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć.
Znowu zapadło milczenie. Oboje nie mieli pojęcia jak zamierzają się czegokolwiek dowiedzieć, nie narażając przy tym nikogo na śmierć.
- Posiedzimy tu do rana? - zaproponowała w końcu dziewczyna, siadając na kupce poduszek, położonych w rogu tarasu.
- Tak - odpowiedział i usiadł obok niej.
                                                                 Przez chwilę nie miała pojęcia jak się zachować, siedząc tak blisko niego, ale potem po prostu postanowiła zachowywać się w miarę naturalnie. Oparła się na dłoniach i spojrzała w niebo, rozświetlone miliardami gwiazd. Pomyślała, że gdyby nawet nie świeciły latarnie uliczne, i tak byłoby jasno.
- Ładne - powiedział chłopak, podążając za jej wzrokiem. Pokiwała tylko głową. Sama siebie nie poznawała. Niby taka stanowcza i opanowana, a teraz czuje się nie swojo przy chłopaku, którego jakąś godzinę temu totalnie olewała. - Przyniosę nam coś do picia, robi się chłodno - powiedział. Znów przytaknęła i spojrzała na niego przelotnie, kiedy opuszczał taras. W sumie, nie jest taki zły... - pomyślała, pocierając ramiona, żeby się odrobinę rozgrzać, co niestety nie przyniosło spodziewanych efektów. Oparła się plecami o ścianę domu i spojrzała na ulicę. Po drugiej stronie, pod latarnią stał jakiś mężczyzna, którego twarzy nie była w stanie dojrzeć i patrzył na nią. Poczuła nieprzyjemny dreszcz. Zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła do kuchni, gdzie Adam szykował dla nich herbatę.
- Tam jest jakiś facet... Patrzył się na mnie... - sama nie zdawała sobie z tego sprawy, ale mocno chwyciła się przedramienia chłopaka.
- Jaki facet? - wyszeptał, zdejmując jej rękę ze swojej i chwytając jej przegub.
- Nie wiem, stał pod latarnią i się gapił...
- Chodź - pociągnął ją z powrotem w stronę tarasu. Starała się nie opierać, ale było to trudne. Oddychała głośno i czuła, jak panikuje. - Ciszej - powiedział uspokajającym głosem Adam i przeniósł dłoń z przegubu na jej dłoń. Jeszcze kogoś obudzi, a tego nie chce...
Wyrównała oddech. Zwariowała?! Nie będzie histeryzować, nie ma opcji. Zwłaszcza, że ten facet mógł być jedynie wytworem jej wyobraźni... - Jest - usłyszała głos chłopaka i poczuła, jak mocniej ściska jej rękę.
- Patrzy na nas...? - zapytała cicho.
- Nie - odparł bez nuty zdziwienia w głosie. - Patrzy na... Poduszki.
- Na co? - zdziwiła się.
- Na poduszki - powtórzył. - Chodźmy - pociągnął ją do krawędzi tarasu i przeskoczył przez barierkę, a potem pomógł jej przejść.
- Na pewno chcesz tam iść...? - spojrzała mu prosto w oczy. Poczuł się, jakby potraktowała go stalą. Całe jej opanowanie wróciło, rozdmuchując lekki pył z chwilowego zwątpienia.
- A jest jakiś inny sposób, żeby to sprawdzić? No, chodź - zachęcił ją skinieniem głowy i pierwszy ruszył w stronę latarni. Podążyła za nim niepewnym krokiem.
- Poczekaj! - szedł naprawdę szybko. Miała wrażenie, że wszystkie ich kroki powodują łamanie niewidzialnych gałązek. Dotarli w końcu na miejsce. Adam podszedł do postaci, spowitej w czarny płaszcz.
- To manekin... - mruknął cicho i pokazał North, że ma być cicho. Sięgnął dłonią do piersi manekina i wydobył stamtąd małe urządzenie, które szybkim ruchem rozwalił o ziemię. - Kamera - wyjaśnił, po czym zdjął płaszcz z kukły. Na szyi miała zawieszoną kartkę z kolejnym listem. A jego twarz... Jego twarz do złudzenia przypominała Troya...
- O, Boże... - chwyciła z całej siły wolną dłoń Adama.
- Spokojnie - powiedział, poklepując ją po plecach. Dopiero po chwili dotarło do niego, co wywołało bladość twarzy dziewczyny. - Chryste... - wyszeptał, mocniej ściskając rękę North. Przez chwilę stali w miejscu, niepewni co zrobić. Chłopak szybko zdjął list z szyi manekina, a potem podniósł z ziemi kamerę.  - Wracajmy - ruszyli biegiem w stronę domu. Adam sprawnie przerzucił ją nad płotem i sam wskoczył na taras. Od razu weszli do domu, zamykając za sobą drzwi tarasu. Oboje oparli się o nie, oddychając ciężko.
- I co teraz...? - wyszeptała dziewczyna, patrząc na rzeczy, które trzymał w dłoni.
- Wygląda na to, że mamy kolejne wytyczne... - spojrzał na list, z mieszanką pokrzepiającego uśmiechu i śmiertelnego przerażenia.  W tym momencie Jenna zeszła na parter.
- Stało się coś? - zapytała, zatrzymując się w pół kroku i patrząc na nich szeroko otwartymi oczami. Adam uniósł do góry to, co przynieśli, nie próbując nawet się odezwać. W pomieszczeniu było słychać jedynie tykanie zegara i oddechy wszystkich, płynące w zupełnie różnym od siebie tempie. - Budzimy wszystkich - zawyrokowała właścicielka domu i przystąpiła do czynu.

Offline

#11 18-04-2014 o 11h06

Miss'wtajemniczona
rozali10
ヾ(o◕ω ◕)ノ
Miejsce: Neverland
Wiadomości: 2 050

ja już czekam na następny rozdział
tekst bardzo wciąga po każdym rozdziale czeka się na więcej
naprawdę super

/modules/forum/img/smilies/bimbo/gros-sourire.gif


☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

Offline

Dyskusja zamknięta

Strony : 1